niedziela, 30 grudnia 2012

Kronika zapowiedzianej zdrady

Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Właściwie szczerze mówiąc, nie myślałam o tym, po prostu potraktowałam tę powieść jako lekkie czytadło, bo wcześniejsze takie były, a ja przed samymi swiętami takich właśnie szukałam. Wzięłam do ręki i z marszu dostałam między oczy. Od razu zorientowałam się, że nie będzie lekko, nie będzie fajnie, nie będzie wesołych obrazków z wiejskich pensjonatów, kobiet, którym się same sklepy otwierają, a przyjaciele walą drzwiami i oknami.

I dobrze.

W zamian dostałam dobrą powieść, dojrzałą, kobiecą, nic nie udającą, świetnie napisaną kronikę zdrady.
W zdradzie nie ma nic pięknego, nie można tam wstawić wesołych wstawek, ujutnych obrazków, bo się po prostu nie da.
Zdrada zawsze jest klęską. Zawsze ma ojca i matkę, przeważnie polega na tym, że ludzie, którzy się ze sobą wiążą, mają inne oczekiwania, inne plany i cele i nie mają ani mądrości w sobie, żeby to zauważyć, ani wreszcie odwagi, kiedy już się zorientują, żeby się do tego przyznać. W przypadku bohaterki powieści jest łatwiej, bo nie ma dzieci, gdyby były, książka musiałaby mieć dwa razy więcej stron. Dobrze, że tak nie jest, bo skoncentrowanie się na parze dwojga ludzi, którzy budują (?), a potem rozwalają związek, jest bardzo ciekawe i pewnie dla niektórych pouczające i oczyszczające. Zresztą mamy tu trzy zdrady, bo jeszcze i wątki poboczne też nam dodają dużo w tym temacie. Bardzo to ciekawe.
Książka szczera, chociaż nie sugeruje, że oparta na faktach z życia. Szczera w tym względzie, że niczego nie próbuje kamuflować, tłumaczyć, zdrada to zdrada, związek do kitu, to związek do kitu, a inercja, jest po prostu tym czym jest i nie ma na nią usprawiedliwienia. Jest tylko nadzieja, że się kobieta lub mężczyzna obudzą  z letargu i coś uczynią, bo tak dalej być nie może.

Magdalena Witkiewicz bardzo mnie zaskoczyła tą powieścią, odeszła daleko od wizerunku pisarki łatwej i przyjemnej, na rzecz bardziej wymagającej literatury kobiecej. Nie ma nic złego w czytadłach, ale w moim wieku nie ukrywam, że szuka się już czegoś więcej niż ukrytych za bluszczem domów.
Bardzo smakowita to była lektura, chociaż z łyżką dziegciu, chociaż może niełatwo, naprawdę warto, jak mawia klasyk. Zresztą panowie też by mogli poczytać, dowiedzieliby się więcej o kobietach.  Polecam.

Dodam, że jest ładnie wydana, miła dla dłoni faktura okładki i bardzo poręczna, bez problemu zmieści się w damskiej torebce. Wszystko w niej jest takie ciepłe i puchate, jakby miało złagodzić treść.

wtorek, 25 grudnia 2012

A pod choinką?

Macham do Was łapką świątecznie, uśmiecham się szeroko i mam nadzieję, że Wasze święta przebiegają według planu, nawet jeśli go nie macie, to też jest plan (żeby go nie mieć), potrawy wyszły jak na przyjazd teściowej, a pod choinką to, o czym marzycie.

U nas różności, a wśród nich książki oczywiście, jakżeby inaczej.


Od dołu patrząc:
  • Trzy pierwsze to książki dla Michaliny od Marka, wszystkie dla grafików
  • Nigellissima i Cake Rachel Allen - ode mnie dla córki 
  • To była bardzo dobra telewizja - kupiłam sobie, miało być dla męża, ale potem udało mi się zdobyć Kalisza 'Z prawa na lewo' (było ciężko), to telewizyjna mogła być dla mnie
  • Kuchnia polska jest pod choinką, ale powinna była być pod poduszką dla Misi - sama chciała tę właśnie o polskiej kuchni. Mąż przejrzał i też chce. Zazdrośnik
  • Maeve Binchy 'A Week in Winter' ostatnia jej powieść, uśmiech ukochanej pisarki sponad chmur - od córki dla mnie
  • Kolejna to Robert Krasowski i jego 'Po południu' o Solidarności, do góry nogami leży, sorry - dla męża
  • Również dla męża wspomniana książka Kalisza
  • Oksana Zabużko - Muzeum porzuconych sekretów ode mnie dla mnie
  • Jarosław Grzędowicz Pan lodowego ogrodu tom 4, dla Misi ode mnie, ale mąż też skorzysta, bo oboje są fanami tej sagi. Cała jeszcze przede mną
  • Larry McMurtry 'Lonesome Dove' - u nas wydana jaki 'Na południe od Brazos' - fantastyczna powieść dziejąca się na Dzikim Zachodzie. Zawsze staram się wynajdywać książki dla jeszcze-nie-zięcia, które nie są nowościami, a warto je przeczytać
  • I ostatnia też dla jeszcze-nie-zięcia - Ziarno prawdy Miłoszewskiego w wersji angielskiej A Grain of Truth 
Jak widać cała rodzina obdarowana książkami, oprócz Wojtka. On się dopiero przekonuje do książek. Strasznie jestem szczęśliwa, bo zaczął zaglądać na półki Michaliny i za jej radą czyta kolejne powieści. Zobaczymy, czy się przełamie. Na razie kończy się na tym, że jak wołam, to on mówi, że czyta i 'co, przecież sama chciałaś, żebym zaczął'. Cwaniaczek

A co na Was czekało? Dostaliście jakieś książki?

czwartek, 20 grudnia 2012

Koniec Świata pani Popiołkowa

Czasem nie lubię włączać się do sieci i odbierać wiadomości. Człowiek sobie chodzi zadowolony po ziemi, córka przyjechała, radość w dom, a tu buch w łeb - Świat Książki może zniknąć, jeśli nie znajdzie się inwestor. I nos na kwintę.
Lubię to wydawnictwo. Na początku, kiedy wyszły pierwsze katalogi, denerwowało mnie, że muszę z każdego coś kupić. I nie ma co ukrywać, czasem nie było co. Katalog być cienki, a książki albo nieciekawe, przynajmniej dla mnie, albo już je miałam inaczej wydane. Byłam w klubie od pierwszego miesiąca, na stronie księgarni znalazłam, że to był rok 1994, hmm mnie się wydawało, że wcześniej. Wydawnictwo szybko się rozwijało i nie wiem, kiedy okazało się, że problem już nie tkwi w tym, co zamówić, ale w tym, jak się nie dać zrujnować. Kiedy wyjeżdżałam zagranicę, dzwoniła, prosiłam, żeby mi nadal wysyłali katalogi do Irlandii, że nadal będę zamawiać. Nie udało się, bo poza granice Polski wydawnictwo z katalogiem i klubem nie wychodziło, ale nie pozbawili mnie członkostwa, jak sądziłam. Podczas pobytu na targach czy okazjonalnych wizyt w Polsce i zakupach w księgarni, nadal honorowali moją kartę i dostawałam zniżki.
Zawsze podobał mi się sposób wydawania książek u nich, fajnie było je trzymać w ręku, przyjazne czytelnikowi, litery i czcionka akurat, serie ładnie zaprojektowane. Nigdy mi na tym nie zależało, ale niektórzy też chwalili, że dobrze wyglądały razem na półce. Tam wydali moją ukochaną Maeve Binchy (przynajmniej część), niedawno Gaskell (ta poniżej jest wydana jak Donoghue w Stanach, z gładkimi, kremowymi stronami, ciężka jak kotary w dziewiętnastowiecznym domu)


Jestem wrażliwa na zapach książki (niektóre farby czy papier powodują u mnie łzawienie), również na fakturę papieru, jaki jest w dotyku. Te zawsze spełniały najwyższe kryteria w mojej osobistej skali przyjemności molowej.

Myślę o tym, jakie książki wydali i przychodzą mi na myśl od razu powieści Doncowej (byli pierwsi na rynku z serią o Daszy Wasiliewnej), Borysa Akunina, ale też i seria Historie ludzkie i kolejna ulubiona Anne Rivers Siddons między innymi. Zaklinacz koni kojarzy mi się z nimi, bo pamiętam do tej pory wrażenia, jakie mi towarzyszyły podczas lektury tej książki oraz okładkę. Zresztą do tej pory stoi na półce.

Ach, i wspaniały 'Mój sen o tobie' Nuali Faolain. Jeszcze nie wiedziałam, że będę mieszkać w kraju, który jest sub bohaterem tej książki.
Świat Książki cały czas trzyma poziom. Zarówno jeśli idzie o wydawane tytuły, jak i jakość wydań. Są tu pozycje dla wymagającego czytelnika, są też czytadła, poradniki, książki historyczne, wspomnieniowe, biografie. Dla każdego coś dobrego, nie wierzę, że mol wizytujący księgarnię firmową wychodził z pustymi rękami. No, chyba, że zapomniał portfela.
Ja przynajmniej nigdy nie wyszłam z mojej koszalińskiej filii (która szczęśliwie znajdowała się niedaleko mieszkania mojej mamy) bez zakupu.

Muszę też wspomnieć o wspaniałomyślnym wsparciu naszej polskiej biblioteki w Donegalu przez wydawnictwo. Najpierw pani Bogna, a potem Agnieszka, bez żadnych warunków, bez błagania i 'urabiania', co jakiś czas wysyłają dla nas książki.Nikt, kto nie był daleko od kraju, stęskniony polskiego słowa pisanego, nie zrozumie, ile to dla nas znaczy. Kiedy przynosiłam je do biblioteki, ludzie mieli wypieki na twarzach. Aż żal, że dziewczyny w wydawnictwie tego nie widziały.

A ich przyjęcie blogerów na targach - byłam tylko raz, ale jak miło nas potraktowali, dostaliśmy gadżety, mieliśmy okazję porozmawiać z ludźmi, których znaliśmy tylko z maili, były też podarunki książkowe, czuliśmy się dla nich ważni.

Kiedy dostaliśmy niedawno paczkę, siedziałam chyba z godzinę nad książkami i upajałam się łatwością z jaką poddają się czytelnikowi. Można podeprzeć się na stole, popijając kawę, czytać rozłożoną książkę - a rączki tutaj :-)


A te biografie jakie mają okładki, jaki papier. Aktorki, czego tu nie widać, z lekka podbłyszczane, jakby z łuską. 


Czytadła mięsiste, miłe, z meszkiem jakby brzoskwiniowym, nawet dziewczyny w bibliotece aż westchnęły, a żadna wcześniej nie wspominała o tym, że jest to dla niej ważne.




No i moja ukochana Kiersnowska i jej kolorowe obrazeczki w niezwykle przejmującej książce (z lewej), a obok wspomnienia Eustachego Sapiechy. Piękna publikacja. 'Ile wart jest człowiek' po prostu zapiera dech w piersiach = i tekst, i edycja.


Tyle tytułów, tyle książek, również polskich autorów, jak również audiobooków ze wspaniałymi lektorami, ciężko mi przyzwyczaić się do myśli, że to już koniec. Trudno uwierzyć. A ponieważ ten czas to najlepszy moment na życzenia i marzenia, chciałabym, żeby Świat Książki nie przestał istnieć.

wtorek, 18 grudnia 2012

Świąteczna lista życzeń - takie małe choinkowe przyjemności

Wszyscy opisują swoje typy na święta, albo to, co by chcieli. Ja też postanowiłam, bo mi to sprawia organiczną przyjemność, nawet jeśli mnie nie stać na ich kupno, powklejam sobie tutaj te książki i już mi lepiej. To nie jest też wpis martyrologiczny pod tytułem - nie mam, taka jestem nieszczęśliwa. Po prostu uwielbiam macać, chociażby przez ekran. Gdybym była w Polsce, poszłabym do księgarni, najchętniej takiej z kawą i do tego, żeby jakaś koleżanka ze mną była, żebyśmy się mogły razem ponakręcać. Jak się nie ma, co się lubi, do tego noga rwie (o tym na moim co-dzienniku), spać się nie da, to chociaż, jak to małżon mówi, okładki, okładki i jeszcze raz okładki.

Wymieszałam te moje marzenia-życzenia, trochę starych, które miałam nadzieję zdobyć, trochę nowych, pewnie tak wszyscy macie.

1. Słodkie życie - Ewa Morelle

pisał o niej Tyrmand, wspominali w książce o Czyżewskiej, ciekawe by było wiedzieć, co ona myślała. Poza moim zasięgiem allegrowym, za droga

2. Moje życie z książką tom 1. Mam drugi, ale nie chcę czytać bez zapoznania się z pierwszym. Nie mogę go nigdzie dostać, bywa na Allegro, ale przegrywam licytacje.





 3. Zamieć śnieżna i woń migdałów - Camilla Lackberg. Nowość, na święta jak znalazł


4. Powrót do Killybegs, powinno być w sumie na pierwszym miejscu. Moje strony, znam historię, znam podłoże, IRA - za mało wiem, ciekawa jestem bardzo.




5. Mam dwie pierwsze, muszę mieć i tę, któregoś dnia na pewno

6. Mam dwa tomy, trzeci koniecznie, a do tego żony







7. Miasto złodziei z wyd. Sonia Draga znowu, wydaje mi się dla mnie


8. Zawsze to chciałam mieć, ale ciągle coś innego wyskakuje, weź się w garść Kaśka!




9.  Wysłuchałam pierwszej, drugą też bym chciała, ale przed świętami nie da rada, jak mawiał jeden Irlandczyk sprzedający owoce.




10. Jak widać latam od rozrywki do poważniejszych tematów, płodozmian wskazany




 11. Opowieść o Izabeli Czajce-Stachowicz, przedwojenne klimaty, lubię




12. Po wysłuchani Dziennika Tyrmanda, ta książka jest po prostu must have dla mnie



13. Miałam w ręku, ciekawa, ale droga. W sferze marzeń, może kiedyś z Allegro?


14. Nic o tej kobiecie nie wiem, frajda poczytać o tej, która kształtowała moją wyobraźnię, kiedy byłam dzieckiem




15. Oba Siedliska bym chciała





16. Uwielbiam ją jako aktorkę, żyła w ciekawych czasach i z ciekawymi ludźmi, koniecznie - Diane Keaton autobiografia


17. Anna German o sobie
18. Ciekawa jestem








Zatrzymam się na dwudziestu.
W tle gra muzyka świąteczna. Ale fajnie mi było sobie tak grzebać w przechowalniach.
Wysoko na liście, chociaż tutaj kolejność też przypadkowa, była nowa powieść Bator, ale niespodziewanie dostałam ją od czytającej pisarki i tak się cieszę, że normalnie chyba będę spała z nią pod poduszką. Dzięki.


Jeszcze kilka w języku angielskim, które mam na oku


Też u pisarki przeczytałam o nich


Ostatnia jej powieść, wydana już pośmiertnie.



Życie mola jest bardzo szczęśliwe, jak nie ma to nie szkodzi, bo samo oglądanie i czytanie o tych książkach u Was na blogach, też jest przyjemnością.

Pozdrawiam wszystkich świątecznie,  pewnie to nie ostatni wpis przed godziną zero, ale gdyby, to wiedzcie, że o Was myślę w ten czas. O Waszych zakupach i prezentach też :-)

sobota, 15 grudnia 2012

Wakacje z duchami - Jestem blisko

Trzy kryteria przesądziły o wyborze tego tytułu do czytania:
1. Dzieje się w Irlandii, a ja zawsze śledzę, co się wydaje w Polsce o tej tematyce
2. Autorka polska, lubię polskie
3. Miało być lekko i przyjemnie, bo się ostatnio zawaliłam poważnymi tematami do przemyśleń (u Tyrmanda w Dzienniku o komunie, w Korektach o życiu i starości).

Pomyślałam sobie - będzie tego. Rozrywki mi trzeba.
Książka budzi różne emocje w sieci, tym bardziej trzeba sprawdzić.
Najsamprzód, mam nadzieję, że się autorka nie obrazi, powiedziałam sobie, że ta powieść będzie głównie lekka, przyjemna, na zasadzie 'oddech wojownika' - nie oczekiwałam Prousta, chociaż momentami dostałam Ulissesa. Tego mi trzeba było, świadomie ją wzięłam ze stosu, toteż do nikogo nie miałam pretensji, że nie była to rozprawa filozoficzna.
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, że się tak wyrażę, to podobieństwo do moich wczesnych lektur, takich jak Pan samochodzik, Kapelusz za sto tysięcy, Zaginiony talizman itp. Nie chodzi tu o zniżenie się do poziomu dziesięciolatka, raczej o typ 'afery', że bohaterowie gdzieś jadą na wakacje, czy w innych niewinnych celach, a spotyka ich coś niespodziewanego i się dzieje - policja (wtedy milicja), tropy, gubienie śladów, zagadka, a w tle inne zdarzenia. I tu mamy dorosłą wersję takiej właśnie powieści.
Jest też inna rzecz, która mi młodość przypomina i moje pierwsze zachwyty powieściami Chmielewskiej, gdzie autorka czyniła siebie bohaterką, nawet jeśli nie były one identycznie i nie były to przygody samej autorki, i tak wydaje się czytelnikowi, że dostępuje zaszczytu zajrzenia do wspomnień, do prawdziwego życia, jakby się z nią przyjaźnił. Na własny użytek nazywam to 'zabiegiem chmielewskim'.  Podobało mi się to, bo też i podobała mi się Lucyna i jej partner Tadeusz. Fajna para.
Czyli dobra nasza, mamy bohaterów, których lubimy, mamy Irlandię, którą kochamy, aferę, dobrą herbatę, psa w nogach, choinkę w kącie i pierniczki kupne marki Lidl.
Chrzanić, co kto tam gada, czy to wysokich lotów, niskich, krzywych czy wirujących - Lucyna Olejniczak podarowała mi kilka godzin lektury, która mnie zrelaksowała. Czasami tylko o to mi chodzi i pod tym względem nie zawiodłam się.
Jeśli idzie o realia Zielonej Wyspy, wprawdzie wychudzonych krów i koni nigdzie nie widziałam, ale podobno na południu występują, więc czepiać się nie będę. Reszta wiarygodna. Jedynie mnie nazwy zastępcze dla partnera irytowały, bo ja nie lubię, kiedy ludzie mówią o swoim facecie - mój luby, mój miły, kochanie moje lub zdrobniale (to ostatnie tu nie występowało), ale to już moje osobiste dziwactwo, nie ma nic wspólnego z oceną książki. Jedno mnie tylko dziwiło, bardzo zimne lato musiało być, kiedy autorka wizytowała Irlandię, bo tam się wszyscy ogacali jak na zimę. Biorąc pod uwagę, że na południu jest cieplej niż u mnie na północy, dziwiły mnie te wszystkie kurtki, swetry, czapki, wiatry i deszcze doprowadzające do choroby. W czerwcu? No chyba, że...

sobota, 8 grudnia 2012

Całe nasze życie podlega KOREKTOM

Czy to mimowolnie się dziejącym, niezależnie od naszego chcenia czy nie-chcenia, czy też wprowadzanym przez nas. Bywa, że to, co wydaje się dramatem dzisiaj, jutro jest już wspomnieniem, czasem smutnym, czasem dającym siłę.
Rodzina też może dać siłę albo wykastrować, dlatego każdy z bohaterów tej książki boryka się z plusami i minusami wynikających z jej posiadania.
Matka, ojciec, dwóch synów i córka, każdy ze swoją odrębną historią i wspólnymi doświadczeniami. Ta powieść to historia upadku rodziny, ale jednocześnie, paradoksalnie jej uzdrowienia, jeśli nie całości, to przynajmniej każdego z jej członków osobno. Trochę na zasadzie - najpierw trzeba zburzyć, żeby od nowa zbudować.

Jonathan Franzen wydał ją w 2001 roku, dwa tygodnie potem runęły wieże w Nowym Jorku. Jak to bywa po tragedii, najpierw był szok,  a potem rozpaczliwe chwytanie się czegoś, co pozwoli wrócić do rutyny dnia codziennego i znowu poczuć się normalnie. Wtedy to właśnie czytelnicy odkryli Franzena i go pokochali. Wcale się nie dziwię, bo już teraz wiem, że tak jak długo będę żyć, a on pisać, będę czytać każdą kolejną jego powieść. Jesteśmy sobie poślubieni, związani węzłem czytelnik-pisarz na dobre i na złe. Nie czytałam jeszcze 'Wolności', ale już 'Korekty' wydają się spełniać wszystkie potrzebne wymogi współczesnego dzieła - powieści przez duże P, Literatury przez duże L, gdybym ją miała na własność, stała by na 'ołtarzyku' książek najlepszych.
Po pierwsze bohaterowie - bardzo wiarygodni, właściwie namacalnie realni, nic wydumanego, przekombinowanego. Ich historia jest momentami tak realistyczna, że aż czuć smród ekskrementów, ale nawet wtedy nie nabieramy do nich obrzydzenia. Czytając kolejne historie, obserwując splątane nici połączeń i naderwane więzy, byłam jednocześnie obserwatorem i uczestnikiem zdarzeń, mogłam ocenić sytuację na chłodno, ale chłodna nie pozostawałam, ta historia dotykała mnie do żywego, jednocześnie dając bezpieczeństwo nietykalności czytelniczej. Po prostu genialnie angażuje czytelnika, obchodzą nas ci ludzie.
Język, fenomenalny, tłumaczenie też, zdarzało mi się zrywać z fotela po przeczytaniu szczególnie celnej frazy, czasem pojedynczego słowa, zazdrość - że też ktoś tak pisze i to nie jestem ja!
Nikt nie opisał lepiej choroby, ułomności, zrzędliwości, nikt tego lepiej nie wytłumaczył, przynajmniej ja się z tym nie spotkałam. 
Jonathan Franzen jest kontynuatorem najwspanialszych tradycji powieści amerykańskiej, jest klasycznie znakomity przy jednoczesnym powiewie świeżości, ale szczerze mówiąc nie potrafię oznaczyć, na czym ta świeżość polega - to tak jakby czytać, jedząc dropsy Cold Ice.
Od pierwszej strony pokochałam go na zabój. Ekstaza mola w czystej postaci. Aż mi słów brak.

sobota, 1 grudnia 2012

Głód serca chwycił mnie za gardło

Strasznie dużo miałam na głowie w piątek, wróciłam do domu wieczorem, ledwo mogłam się ruszać, ale zdecydowałam wziąć psa na spacer, bo terrier nie może wiecznie siedzieć w domu, dziczeje. Potem kąpiel i tak się ożywiłam, że zamiast jak porządny obywatel, kiedy zmęczony, udać się w piernaty, przysiadłam jeszcze obejrzeć wiadomości i trafiłam na film polski z 1986 roku.
Treść jest banalna - mężczyzna (Jerzy Zelnik) znajduje psa, szuka jego właścicieli, okazuje się, że należy on do chłopca samotnie wychowywanego przez matkę (Ewa Kasprzyk). Mężczyzna zaprzyjaźnia się z chłopcem, spędza z nim dużo czasu, od matki najpierw stroni, ale po jakimś czasie i z nią się zaprzyjaźnia, a na końcu się zakochują w sobie. Oczywiście jest pewna tajemnica, ale bez przesady, czachy nie odrywa.
Nie o treść i poziom tego filmu mi tu idzie, bo jest on średni, powiedzmy na piątkę w skali 10-stoponiowej (bredzę jak kaowiec z Rejsu), ale o realia i porównanie problemu z obecnym odbiorem.
Po pierwsze, kiedy bohater szuka właścicieli - dzwoni do jakiegoś urzędu, a tam od razu podają adres i nazwisko przypisane do numerka na obroży. Facet jedzie do domu tych ludzi, otwiera mu dziecko, natychmiast wpuszcza do domu, prosi, żeby się rozgościł i dzwoni po mamę, która przyjeżdża po chwili. Od razu przyszło mi do głowy - jak mu mogli podać nazwisko i adres, nie ma ochrony danych osobowych? Potem wszystko we mnie krzyczało - nie wpuszczaj go do domu, on ci może krzywdę zrobić! Nie zrobił. Matka przyjechała z pracy, nie miała problemu się urwać. Nie wywalą jej?
Potem pan się intensywnie przyjaźni z dzieciakiem, przychodzi do parku i bawią się z psem, zaprasza go do siebie na oglądanie filmu o dzikich plemionach w Afryce, bo chłopiec bardzo sie tym interesuje, daje mu książki w prezencie itd. A matka psycholog nie widzi zagrożenia! Dziadek (nobliwy Machalica senior) nic złego w tym nie widzi, jedynie lekko naśmiewa się z matki, która ma przebłysk przytomności (może to zboczeniec? - no wreszcie poszłaś po rozum kobieto!!! - krzyczałam w duchu). Toż to czysty pedofil na występach. Kiedy oglądali te filmy u niego w domu, siedzieli sobie na kanapie, on go obejmował, a ja cała sztywniałam, że pewnie zaraz się zacznie, zrzuci maskę, co gorsza pewnie spodnie. Nic się takiego nie stało.
Zamiast tego zakochał się w matce, jak to w normalnym romansie, w normalnych czasach, kiedy nikt o pedofilach nie słyszał (co nie znaczy, że ich nie było, teraz już to wiemy).
Zwykły film, a ja siedziałam ze ściśniętym gardłem, czekając na nieszczęście w postaci molestowanego dziecka i zaszlachtowanej matki.
Czy ja jestem nienormalna, czy czasy pogięte, że już nic normalnie nie przyjmujemy, tylko od razu zły dotyk, zbok, a matka dysfunkcyjna.

A poza tym dużo smaczków z końca lat osiemdziesiątych, oczywiście matka się martwi o syna, bo ten nie ma komórki i nie dal znać, że będzie później. Po ulicach jeżdżą głównie Maluchy, Polonezy, Duże Fiaty. W pracy luz, czy się stoi, czy się leży - pracownia architektoniczna, ludzie w białych fartuchach przy deskach, panowie inżynierowie wchodzą i wychodzą jak im się żywnie podoba, jak ma coś do załatwienia, mówi koledze, że idzie i tyle go widzieli. Kobiety chodzą głównie w spódnicach, a oczko w rajstopach jest prawdziwym dramatem i wielką stratą. Na obiad laski wozi się do hotelu, którego oświetlone wejście przywodzi na myśl zachodni blichtr, a imieniny obchodzi się w domu, podając po północy barszcz i krokiety. Zima, kozaki, meble, książki na półkach, wszystko z tamtych lat.
Żyć wtedy nie było za wesoło, ale wrócić do swoich dziecięcych lat tym filmem - faaaajnie

czwartek, 29 listopada 2012

Irish Book Awards 2012

W sobotę odbyła się gala wręczenie nagród, ale ja nie dałam rady obejrzeć, nagrałam i zrobiłam to dopiero wczoraj. Nie o nagrodzonych tu chciałam, nie o sukniach pań i wysokości nagród, a o samym pomyśle i o tym, jak się pisarzy tu traktuje.
Człowiek pióra w tym kraju jest niezwykle ceniony, popularny, celebryta po prostu. Nie żeby oni tego chcieli, ale siłą rzeczy tak jest. Tu się czyta, niezależnie od wykształcenia, zawodu, zajęcia i dioptrii w oprawkach. Kocha się tych, których książki leżą na nocnych stolikach. Księgarnie z dumą prezentują półki pełne nowości irlandzkich autorów, od wejścia od razu je widać. Pisarze są zwolnieni od podatków.Marketing jest nastawiony na promowanie swoich najpierw, a dopiero w dalszej kolejności zagranicznych autorów.

Nagrody firmowane przez Bord Gas Energy, wręczane są raz do roku. Nagradzani są pisarze z wyższej półki, ale też i literatura popularna, faktu, książki kucharskie. Nie jest to wielki kraj, więc wielu setek autorów nie ma, ale wystarczająco dużo, jest z czego wybierać. Najważniejsze jest to, że każdy ma tu swojego faworyta i może się ucieszyć z jego wygranej. Wiele tygodni poprzedzających wręczanie nagród, w TV i radio, także w prasie odbywa się wiele plebiscytów mających na celu nominowanie tytułów do nagrody, emocje są wielkie.


Jeśli ktoś zainteresowany, pełną relację można obejrzeć na YT. Wiem, że to nie Booker, nie Nobel, ani inna wielka nagroda, ale dla nas tutaj ważna i cieszymy się co roku na obejrzenie gali i zobaczenie naszych ulubionych autorów w wieczorowych kreacjach, a przede wszystkim na okazję ich zobaczenia, dołączenia twarzy do nazwiska, jak tu się mówi.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Był taki dom, była taka wieś

Nie wiem, od czego zacząć? Od realizacji nagrania, czy od samej książki?
Od Adama może, przecież od niego wszystko... :-)

Adam Ferency czyta tę powieść. On nigdy niczego nie schrzanił - uwielbiam w języku polskim dopuszczalność wielokrotnego zaprzeczenia, jak to brzmi! I jako aktor, i jako lektor jest fenomenalny. Szczególnie do takiej powieści trzeba było kogoś z głosem pasującym do ostoi spokoju w czasie, kiedy najmniej spokojnie było.
Po wojnie Józef Bronowicz wraca do domu, ale nie odnajduje się w nowej rzeczywistości. Życie w niewoli, chociaż przez niektórych uważane za dużo lepsze od życia w obozie koncentracyjnym, i racja, dla więzionych lepsze nie było, bo zabranie wolności jest zawsze jednakowo trudne, a i o okropnościach w obozach wielu z nich nie wiedziało jeszcze. Zostawia żonę i emigruje na Mazury. Jak to emigruje?  - spytacie i będziecie mieli rację, przecież to nadal Polska. Ano wewnętrznie izoluje się od powojennej rzeczywistości dekując się na wsi i udaje, że tego wszystkiego nie ma. Trochę mi to przypomina chowanie głowy w piasek, ale ja to rozumiem, bo wydaje mi się, że i ja jestem teraz zadekowana w dalekiej prowincji Europy, izolując się od współczesności, która mnie trochę przeraża.
Czego nie rozumiem, to faktu, że oficer, ułan jazłowiecki, człowiek dumny i honorowy, podąża za tym swoim chceniem i pozostawia żonę z córką same w Warszawie. W tamtych czasach mężczyźni bardzo poważnie rozumieli swój obowiązek i wcale nie było to takie powszechne i pochwalane. No, ale z drugiej strony wojna różnie ludzi zmieniała.
Jeśli myślicie, że za dużo Wam zdradziłam, nie obawiajcie się, to wszystko jest w tle, bo akcja powieści toczy się wyłącznie na mazurskiej wsi, pokazuje życie niespieszne, wręcz idylliczne, przeplatane jedynie zdarzeniami bardziej dramatycznymi, jak spotkaniem ludzi z lasu albo konfliktem z kłusownikami, którzy z racji funkcji, są nietykalni. Na wieś przyjeżdża Tomek, wnuk Bronowicza, matka chce go tam ukryć, gdyż jej mąż został aresztowany przez bezpiekę i nie wiadomo, czy nie odbije się to na rodzinie, a gdyby zabrali także i ją, synowi groziłby dom dziecka. Dorastanie w tym spokojnym zakątku Polski, wyspie szczęśliwości zdawałoby się, bo przecież te powojenne czasy gdzie indziej, wszyscy wiemy, dalekie od idylli były, dojrzewanie wnuka, nawiązywanie się więzi między nim a dziadkiem, dziecięce dobrotki dnia codziennego - jazda konno, łowienie raków, gra w szachy, zabawa żołnierzykami, szkoła, zabawa z córką gospodyni - to wszystko składa się na opowieść, która plastrem miodu kładzie się na sercu i przypomina swoje dzieciństwo - prawdziwe lub takie, które chciałoby się mieć, o którym czytało się w książkach, Trochę przypominało mi to Dzieci z Bullerbyn, gdyby nie to, że i dziadek jest głównym bohaterem, jego życie, romans z gospodynią Urszulą, wizyty u współmieszkańców wsi i okolic, nowy potomek wreszcie, relacje z córką i na odległość z żoną.
Książka nie pozbawiona jest elementów społeczno-politycznych - mieszanie się z Ukraińcami, stosunek do Niemców i Mazurów, rozmowy z nauczycielką - można by się tego uczepić, ale ja nie mam w sobie nienawiści, żalu ani niechęci i nie będę tego w sobie teraz na siłę i sztucznie wzniecać. Moi rodzice, mama szczególnie, wyrażała się kiedyś bardzo niepochlebnie o naszej sąsiadce Ukraince, nie lubiła jej i robiły sobie na złość, a mnie to pamiętam męczyło i brzydziło. Kiedy już byłam dorosła, z dzieckiem w wózku na podwórku, zatrzymałam się przy płocie, porozmawiałam, wielokrotnie potem to robiłyśmy i bardzo sobie ceniłam jej życzliwość, empatię, łagodność, ludową mądrość i zachodziłam w głowę - po co matce była ta wieloletnia sąsiedzka wojna?
Wszystko we mnie zawsze się buntuje przeciw temu, dlatego powieść, gdzie pokazany jest świat, w którym ludzie współżyją w symbiozie, pomagają kiedy trzeba, nie wchodzą z butami w czyjeś życie, kiedy nie należy, bardzo mi pasuje i polecam.
Ostatni rozdział audiobooka odsłuchałam w nocy w łóżku, czego nigdy nie robię. Słucham wszędzie, poza fotelem i pozycją leżącą, bo usypiam, ale tym razem bardzo byłam ciekawa końca, poza tym mąż się wścieka, kiedy czytam przy zapalonym świetle, kiedy on chcę już spać, a ja tak chciałam coś jeszcze, zanim przyjdzie sen. Ciemno, że oko wykol, w uszach głos Ferencego, malujący obraz pożegnania, odjeżdżającej furmanki, psa jeszcze biegnącego chwilę za nią, mijanych ludzi i żalu po utracie - bardzo sugestywny język - nie lubię eksperymentów, wolę taki - piękny, magia, emocje, oczywiście spłakałam się jak bóbr. Jest to powieść bardzo intymna, pewnie wiele w niej wątków biograficznych, wydaje mi się, że z założenia miała być pochwałą prostego życia i tego, że nie należy go zbyt komplikować, bo to ludziom po prostu nie wychodzi.

Za możliwość odsłuchania dziękuję 



sobota, 17 listopada 2012

Maeve Binchy - Heart and Soul - czy polskie żelazko ma duszę?


Bardzo byłam jej ciekawa, bo po pierwsze była wydana po długiej przerwie, która okazało się była spowodowana chorobą serca autorki, po drugie jedną z bohaterek Maeve uczyniła Anię, dziewczynę z Polski, a po trzecie - kocham tę pisarkę i czekam na każdy jej nowy tytuł. Wprawdzie zmarła, ale zanim - oddała do druku ostatnią swą powieść i w te święta ostatni raz będę trzymać w rękach coś nowego od niej.W tym całym zdaniu 'ostatni' jest najsmutniejszym słowem.

Nie wiem, czy to stan autorki tak wpłynął na książkę, ale akurat ta była trochę ckliwa, a najgorsze, że miało się wrażenie, że ona tą książką żegna się z czytelnikami. To wszystko nie znaczy, że ta powieść jest zła, ale lekko inna, zupełnie jak nie jej. Binchy zawsze pełna uśmiechu, teraz wydawało się, że pisze z łezką w oku. Przedwcześnie się martwiła, bo jeszcze kilka lat po jej wydaniu przeżyła, a i dwie powieści zdążyła napisać.

Akcja kręci się wokół nowo powstałego oddziału opieki nad pacjentami po zawałach i z innymi przypadłościami związanymi z sercem, jak to się tu nazywa out-patient, czyli wychodzisz ze szpitala, ale jesteś monitorowany przez jednostkę, która cały czas dba o to, żeby drugiego zawału nie było. Porady dietetyka, ćwiczenia kardio, regularne kontrole - to główne zadania. Szefową kliniki zostaje Clara, która jest w trakcie rozwodu. Dołączają do niej pielęgniarki, lekarz Declan i Ania, którą spotyka przypadkiem i okazuje się, że jest miejsce dla młodej Polki, która przyjechała do Irlandii w wyniku okoliczności natury osobistej, przykrych - dodawać chyba nie trzeba.

Jak to u Maeve Binchy, dowiadujemy się, co u jednych, co u drugich, u ich rodzin, losy różnych ludzi się przeplatają i tu najbardziej widać to żegnanie się autorki z czytelnikami, bo wprowadza nam bohaterów z innych powieści, a to właściciele restauracji Quentins z 'Jej największa miłość' (durne tłumaczenie tytułu, który stanowi po prostu nazwę restauracji), a to ksiądz z 'Głogowego gaju', a to pielęgniarka Fiona z 'Nocy deszczu i gwiazd', para prowadząca firmę kateringową z 'Miłość i kłamstwa' (kolejne nietrafione tłumaczenie). No, czyż to nie jest przegląd książki adresowej w celu powiedzenia 'żegnam'?

Ania jest jedną z kluczowych postaci, ale niestety jej losy, a raczej opis jej sytuacji i życia rodzinnego jest bardziej irlandzki niż polski, czego nie dało się pewnie uniknąć. Jak to mówiła Jane Austen do swojej bratanicy - nie pisz o Irlanczykach, bo nie masz o nich pojęcia. To samo powinien ktoś powiedzieć Maeve - nie zagłębiaj się w Polskie obrazki, bo polegniesz. Nie było tak źle, ale trąciło prowincją irlandzką raczej, a na dodatek autorka zrobiła jednego babola - napisała, że Ania kiedyś prasowała uszyte przez mamę ubrania żelazkiem, które stawiało się na kuchni, żeby je zagrzać. A Ania jest młoda i przebywa w Irlandii teraz, więc to niemożliwe, żeby nawet 10 lat wcześniej prasowała żelazkiem z duszą. Autorka chciała wykazać, jak im było ciężko, ale posunęła się o jeden most za daleko. Podobno miała polską konsultantkę, no cóż, nie wykonała ona swojej roboty jak należy.

Reasumując, dla oddechu od czegoś poważniejszego, idealna, ale niestety nie najlepsza w dorobku pisarki. 


środa, 14 listopada 2012

Zakładam garnitur, druga seria nadchodzi

Jutro zaczyna się drugi sezon 'W garniturach'. Do obejrzenia wieczorem na Canal+ i Canal+Film. Ale się cieszę. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego, wyznaczyć jednego szczegółu albo powodu, po prostu tak ogólnie niezmiernie poprawia mi  humor. Nie chcę za wiele opowiadać, bo może ktoś nie widział pierwszego i będzie chciał nadrobić, powiem tylko tyle, że ten młodszy nie ma dyplomu, ale za to naturalny talent i fotograficzną pamięć, co pozwalało mu zdawać końcowe egzaminy adwokackie za innych. Trafia do kancelarii przypadkiem, traktuje to trochę jak okazję do zarobienia pieniędzy, trochę jak wyzwanie, a trochę jest tam dla draki. Lekki dowcip, wartka akcja, wiele tam fajnych sytuacji, śmiesznych, ale i poważnych, a obaj panowie, główne postacie, to niezła 'szajka'. Nawet mój mąż, za każdym razem, kiedy kończył się odcinek, pytał - będzie dzisiaj kolejny? Raz puścili dwa i co tydzień o to pytał, chociaż przeważnie czyta książki w czasie, kiedy ja oglądam jakieś seriale.
Nie mogę się doczekać.


sobota, 10 listopada 2012

Samotność szpiega, podobno całkiem prawdziwego

Nie da się ukryć, szpieg byłby ze mnie jak z koziego zadu trąba. Jestem za szczera, uczucia mam wypisane od razu na twarzy, nie umiem kłamać, a jak próbuję coś ukryć, natychmiast wszyscy to widzą.
Tym bardziej podziwiam takich, którzy potrafią wszystko to, co szpieg umieć musi, a jak jeszcze wprowadzają to w życie, w sensie w praktyce sprawdzają i na zawał nie zeszli (o zagrożeniach realnych, jak kula w łeb nie wspominam), to już w ogóle jest to poza granicami mojego pojmowania.
Vincent V. Severski podobno w branży robił ponad 20 lat, więc musiał być dobry, że go nie złapali, nie zdemaskowali, nie zabili, nie ośmieszyli, że chodzi teraz wolno i nam opowiada o tym, co w szpiegowskiej trawie piszczy.
Trochę mi się to we łbie nie mieściło, że były oficer operacyjny ujawnia swoją twarz (nazwisko na pewno nie jego prawdziwe), pisze książkę, mówi w wywiadach o tym, co robił (w zarysie, przecież nie szczegóły) i to wszystko jest w porządku, wolno mu. Zawsze wydawało mi się, że szpieg, nawet były, już zawsze pozostaje w cieniu, chyba, że zaczyna pracować w rządzie i zamienia się w gadającą głowę.
Inna rzecz, że mnie, kobiecie, ten przystojny mężczyzna z przeszłością Jamesa Bonda imponuje, że kupuję jego historię, niezależnie ile w niej prawdy, bo zawsze gdzieś w głębi duszy pozostanie we mnie marzenie o romansie z Winetou, Jankiem Kosem i właśnie kimś takim wstrząśniętym, niezmieszanym jak rasowy szpieg.

Ale wszystkie te informację o autorze dotarły do mnie dopiero pod koniec słuchania książki, wcześniej nie czułam potrzeby dowiadywania się czegoś o pisarzu, aż przeczytałam notkę u Agnieszki na blogu i mnie zdziwko chapło.
Kiedy sklep Audeo.pl zgłosił się do mnie z propozycją wypróbowania zakupów u nich, szalałam na ich stronach  jak dzieciak w cukierkach. Podobało mi się, że można odsłuchać fragmentu książki, zobaczyć, czy pasuje lektor, 'pomacać' przed zakupem. Do tej pory kupowałam w normalnych księgarniach, gdzie audiobooki są między książkami papierowymi, trudno się połapać, co wydano w wersji audio, a co nie. Tutaj zaskoczyło mnie, ile książek jest nagranych, ta różnorodność powoduje, że chyba zupełnie przestanę słuchać muzyki na mp3, szkoda czasu, to można robić podczas czytania papierowej książki w domu, a poza - w samochodzie, przy sprzątaniu, gotowaniu -  postanowiłam już tylko czytać uszami. Do tej pory myślałam, że to jest niszowa część wydawnictw, że niewiele, szczególnie nowości, jest w wersji audio, wydawało mi się, że to jest forma, z której możemy korzystać przy okazji, a głównie dotyczy pomocy dla niewidomych i niedowidzących, a tu taka niespodzianka i radość - mnogość tytułów i wspaniali lektorzy przyprawiają o zawrót głowy. Bardzo się cieszę.

Wracając do książki, pierwsze wrażenie - uffff. Ponad 30 godzin słuchania,  musi być niezłą cegłą - pomyślałam. Aż sprawdziłam ile ma stron - 812.


Teraz widzę ten tytuł, jak również kontynuację pt. Niewierni, wszędzie, ale kiedy wybierałam z listy po prostu spodobała mi się intryga i fakt, że czyta Krzysztof Gosztyła. Nic o niej nie wiedziałam, mało tego, myślałam, że może odkryłam coś wyjątkowego i się z Wami tym podzielę :-)

Jak to na byłego wywiadowcę przystało, książka jest o wywiadzie, szpiegostwie, podwójnych tożsamościach, głównie o 'nielegałach' czyli szpiegach przebywających na terenie danego kraju jakby 'poza rejestrem'. Poza tym o odnalezionym przedwojennym archiwum, które trzeba wydobyć z ruin twierdzy brzeskiej i to zanim inni zainteresowani je dorwą. Poznajemy polskiego oficera Konrada Wolskiego, jego współpracowników, poza tym wiele innych postaci z międzynarodowej sieci wywiadów, gdzie jest wielu wrogów, ale też i przyjaciół, o ile można powiedzieć, że w tym zawodzie ludzie się przyjaźnią. Powiem szczerze, boję się Wam przybliżać treść, bo nie wiem, czy nie odwalę spoilera, a poza tym, czy czegoś nie pokiełbaszę. Tam jest tyle szczegółów, ludzi, latania od współczesności do historii, w te i we wte, od Berii do czasów obecnych, że mi czacha dymi, kiedy to próbuję ogarnąć.

Przyznam szczerze, nie jestem fanką powieści szpiegowskich w tym sensie, że ich nie tropię na półkach księgarskich. Może właśnie z tego względu postanowiłam spróbować czegoś nowego. I nie zawiodłam się, z jednym zastrzeżeniem - lekkie dłużyzny. Myślę, że można było spokojnie coś tam urwać. Dużo jest monologów wewnętrznych szpiegów, o ich życiu, dosyć daleko w tył, o tym, co myślą. Ciekawe. Potem opisy akcji, spotkań, retrospekcje, też ciekawe. Ale dużo. Jest w każdym razie wrażenie, że za.
Z drugiej strony po przeczytaniu nie ma się poczucia straconego czasu, a nawet się ucieszyłam na wieść, że jest już druga część, a będzie i trzecia.

Jedno jest pewne, autor wie, o czym mówi i to się czuje. Miejsca, sposoby, metody - ja mu wierzę. Poza tym językowo w porządku, nic nie zgrzyta. Czegóż chcieć więcej?
Polecam tę trylogię, bo w planach jest i trzecia. Mamy wreszcie swojego Ludluma czy Folleta. Zresztą z 'Igłą' tego drugiego trochę mi się fragmentami ta powieść kojarzyła. To komplement.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Trzy książki w koszyku, nie licząc wywiadów

Wczoraj obejrzałam na stronie Xięgarnia.pl nowy odcinek, tym razem z Markiem Bieńczykiem, którego Książka Twarzy, ze względu na  autora, na to, co mówi i jak, nie tylko tutaj, ale wcześniej w Hali Odlotów, a nie ze względu na NIKE, jawi mi się jako jedną z 'most wanted' pozycji obecnie na rynku. Do koszyka.

 
Z tą stroną Xięgarni jest tak, że jak człowiek zacznie oglądać i czytać, końca nie ma. Przeszłam więc do wywiadu z Miłoszewskim, jakoś mi umknął wcześniej, potem z Mikulskim, bo mnie jego książka też ciągnie do siebie, a na koniec, na deser, noc mnie zastała z Janem Jakubem Kolskim .
Wywiad niesamowity. Nie widać zadającego pytania, jedynie twarz Kolskiego. Wszystko na niej wypisane, chociaż pewnie by nie chciał. Szczerość jego wypowiedzi, mądrość, wyważenie, ale też i pewna zadziorność, momentami ból, wszystko tam widziałam. Oczy! Zwierciadło.  Jako widz poczułam się niezwykle uprzywilejowana, że mogłam tego posłuchać. 
Tym bardziej jestem ciekawa jego powieści 'Egzamin z oddychania'. Druga do koszyka


Z tego linku możecie przejść na stronę Xięgarnia.pl i obejrzeć oba odcinki wywiadu. Uprzedzam łatwo nie będzie, żadnego pitu pitu, ale czy kiedykolwiek ten twórca nam pitu pitu proponował? NIGDY.
Kocham jego filmy za to, że 'pasie' moją wrażliwość mądrymi treściami i nigdy się na nim nie zawiodłam. Gdybym miała wymieniać ulubione jego obrazy, nie umiałabym jednoznacznie wskazać. Na pewno Historia kina w Popielawach, ale zaraz mi Jasminum przychodzi na myśl, a potem myślę, gdzie tam, Pornografia, to było coś, eeeee, Afonia i Pszczoły mi się podobała, a potem sięgam po jego najstarsze filmy i też wszystkie na swój sposób mnie urzekły. Wobec Kolskiego nie umiem być rzeczowa, wytrąca ze mnie rozum, natomiast uwydatnia rolę serca i intuicji. Przy jego filmach mogę być znowu widzem-dzieckiem, które nie pyta tak naprawdę dlaczego, po prostu przyjmuje film takim, jaki jest i wzrusza się, cieszy, klaszcze w dłonie, tupie nogami, jak w teatrze na Śpiącej Królewnie. Chociaż bajki to już nie są, łatwo nie jest.
W wywiadzie słucham i martwieję - Kolski mówi, że wierność swojemu stylowi mało go nie rozsypała, że teraz trzeba inaczej. Jak to, zakrzyknęłam, to już nie będzie tego Kolskiego, którego znam, na którego się szło w ciemno, constans, a jednak zawsze coś innego tam można było znaleźć? To co ja biedna pocznę, jak ja się w tym odnajdę, czy wszystko musi być nowoczesne???
Wspomina też Krzysztofa Majchrzaka, za którym strasznie tęsknię, najukochańszy mój aktor, a zniknął zupełnie, od dekady odrzuca propozycje, szkoda. 
Tak się przejęłam, ze mi się to jeszcze w nocy śniło.
Książki jestem ciekawa, inny środek wyrazu, ale Kolski ten sam, chociaż wiele doświadczył, przecież nie wszystek się zmienił. Mam nadzieję. Niezależnie od skórki, ogryzek zawsze jest taki sam.

A na koniec, ale nie najmniej ważna, pozycja rozrywkowa, bo nie samymi bólami egzystencjalnymi człowiek żyje, nawet się tak nie da, nowa powieść Hagena, czyli wydało się już, że Leszka Talki tak naprawdę - Dzień zwycięstwa. Trzeci tom, po Granatowej krwi i Długim weekendzie, z komisarzem Nemhauserem w roli główniej. Do koszyka.


Na razie to tylko wirtualne zakupy, bo moniaków ni ma, ale ja zawsze mam w pogotowiu taką listę, bo jakby jaki cud, natychmiast rzucam się do zamawiania. Tylko nie wiem, czy nie oleju do grzania domu. Zima dla mnie nie jest łaskawa jeśli chodzi o wydatki książkowe.
A na razie trzy filmy Kolskiego już leżą na stoliku obok telewizora, pooglądam, pomyślę o nim ciepło.