poniedziałek, 21 maja 2012

Warszawskie Targi Książki - preludium

Targi to była wisienka na torcie mojego dwutygodniowego pobytu w Polsce. Specjalnie pozostawione na koniec, miały ukoić moje skołatane serce i tak też się stało.
W przeddzień przyjazdu do Warszawy urządziłam sobie jednodniowy wypad do Siedlec. O tym będzie na moim Co-Dzienniku Z babskiej perspektywy, ale jeszcze nie dziś, bo tam teraz inny wpis wisi.
Kiedy przyjechałam z powrotem do Warszawy, bo wcześniej w piątek przybyłam pociągiem, a potem busem na Podlasie i w sobotę znowu wylądowałam w hotelu w stolicy, okazało się, nie dziwota, bo to wcześnie dosyć było, że pokoje są jeszcze nie gotowe. Ja z upału siedleckiego najpierw, pod rynnę w Warszawie dosłownie wpadłam, bo ulewa była niezła, nie dałam się recepcjoniście wysłać do spraw swoich, urządziłam okupację holu (jego oczami tak to wyglądało, bo moimi to po prostu padłam na fotel w lobby i sięgnęłam po gazetę zrezygnowana i gotowa czekać jak długo trzeba będzie, bo przecież nie mogłam na targi taka po-targana nomen omen jechać, prysznic i makijaż to była absolutna konieczność) - czy ktoś widział dłuższą dygresję w nawiasie? Biłam rekord Guinessa. W kategorii dygresja i w kategorii nawias, hehe.
Recepcjonista, nie wiedzieć czemu, wcale nie taki jak z Hotelu 52 czy jaki mu tam numer w Polsacie nadali (hotelowi nie recepcjoniście), naburmuszony i do rozmowy nieskory, a ja przecież po irlandzku skora, bo u nas to afront się tak do ludzi w sklepach, stacjach benzynowych, hotelach czy restauracjach nie odzywać, o dzieciach trzeba pogadać, o tym co się nam przydarzyło po drodze, o pogodzie oczywizda, no więc ja do pana tratatata-tratatata, a pan do mnie plecami, czyli zapleczem do klienta. Kij ci w oko pomyślałam, oddaliłam się z godnościom osobistom na z góry upatrzone pozycje, zagarnęłam Gazetę Wyborczą do siebie, wściekłam się, bo mimo reklamy Wysokich Obczasów (jak mawia moja jedna kuleżanka), nie było, pocieszyłam się jednym czy dwoma artykułami wcale nie mniej ciekawymi niż wyżej wymienione, ale widocznie moja osoba niemiła panu była, bo czem prędzej mnie wyekspediował do cudem zmaterializowanego pokoju. Czem prędzej to znaczy po mniej więcej godzinie, ale wiecie, miotałam się trochę z walizami po tym lobby, a poza tym czytanie bez okularów z cieknącą wodą z włosów (trochę przesadyzacji musi być :-) też mi trochę zajęło.
Pokój dla odmiany nie był żadnym rozczarowaniem, był przestronny, czysty, była kawa, kubek i czajnik oraz ręczniki i suszarka (czasem trzeba o nią prosić, a ja się wzdrygałam na myśl, że będę z panem na dole musiała po raz kolejny rozmawiać), a to przecież tylko dwie gwiazdki (Campanille).

Jak się już doprowadziłam do stanu oglądalności dla innych, wskoczyłam rączo (trochę przesadyzacji po raz drugi nie zawadzi) w taxi, bo jakżebym w ten deszcz dała radę tramwajem, a zapobiegliwie nie chciałam brać kurtki, gdyż wiedziałam i miałam rację, że tam zaduch i gorąc będzie.

Wyrzucił mnie taksiarz, Warszawiak starej daty z dziada pradziada, z zaczeską i sygnetem, mówiący 'kielner, cuker proszę' - dosyć daleko od głównego wejścia do Pałacu Kultury i Nauki. Zarzuciłam więc na włosy szal swój zwiewny i pędzę jak wiatr, bez przesadyzacji, po prostu nie chciałam zmoknąć. Mało sobie nóg nie połamałam. Dobiegłam pod filary i natychmiast zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu, żeby zadzwonić do Agi po obiecaną wejściówkę, co ją dla nas Świat Książki, nieoceniony przyjaciel blogerów, w postaci Agi się materializujący, przygotował. Sięgam, dzwonię i inne figury wyczyniam, ale kątem oka, mimo tego szala, widzę obok piękną kobietę, co mi się znajoma wydaje. Bardzo nawet. Doszłam do wniosku, po zeskanowaniu pamięci podręcznej mojego mózgu, że to Małgorzata Warda, ale w towarzystwie była i nie odważyłam się, chociaż  w tym amoku targowym i z tej radości wielką ochotę miałam, na szyję się jej rzucić. Potem nawet się zgadałyśmy na FB i mówiła, że powinnam była. Odezwać się, nie na szyję rzucać.  Szkoda, że jej nie zaczepiłam, bo potem na podpisywanie nie dałam rady dojść. A tak powiedziałabym chociaż,, że jej książki lubię i ją też. No cóż, okazja pewnie jeszcze będzie.

A co się działo potem, opowiem w kolejnym wpisie. Tych, którzy tu się na-ten-tychmiast zdjęć i relacji bezpośredniej spodziewali, przepraszam, ale ja muszę to przeżyć jeszcze raz powoli i sumiennie. Szybko i skrótowo nie będzie. 


sobota, 19 maja 2012

Wracam do żywych, pokazuję część zakupów, witam z powrotem

W domu już od wtorku, ale jakoś się nie składa, żeby usiąść i coś napisać. Dużo zaległości, wiele spraw czekało na mnie, w końcu nie było mnie 17 dni, to duża wyrwa w życiu domowym, szczególnie kiedy wszyscy inni zostali i sprawy toczyły się nadal, jedynie mnie nie było.
Dużo mam Wam do opowiedzenia. O zakupach, o targach, o spotkaniach, prezentach, co przeczytałam, co wysłuchałam. Aż mi ręce opadają, kiedy ja to wszystko ponadrabiam?
No nic, trzeba po kolei, bo inaczej się nie da.
Dopiero dzisiaj wyciągnęłam swoje zakupy. To jeszcze nie wszystko, trochę zostało w Polsce i doleci w paczce. Zdobycze podzielę na cztery części: kupione, dostane, Allegrowe, z domu rodzinnego.

Najpierw stos kupiony z jedną dostaną, a mianowicie najnowszy kryminał Anny Fryczkowskiej 'Starsza Pani wnika' dostałam od samej autorki, za co dziękuję i zaraz się zabieram. Moja ulubiona autorka w nowej odsłonie, strasznie jestem podekscytowana.
'Służącą' bardzo chciałam mieć, książkę znaczy,, chociaż czasem myślę, że czasy, kiedy miało się służbę, nie były złe, a nawet całkiem dobre, pod warunkiem, że było się obsługiwanym, nie odwrotnie. Gdzieś tu była rekomendowana, skwapliwie zanotowałam i voila. 'Ile kroków do domu' polecana przez Mellera, a ja mu wierzę, więc też trafiła na stos, haha
'Jestem kobietą' Moniki Gajdzińskiej dostałam od czytelniczki bloga, którą spotkałam na targach, o tym więcej innego dnia.
'Powieść w altówce' polecała Dabarai i dałam się namówić, hehe
'Wystarczy, że jesteś' dostałam od autorki, z autografem dla córki, chociaż obie jesteśmy fankami powieści młodzieżowych Gutowskiej-Adamczyk, czyli powinnam była poprosić o autograf dla nas obu.
Dziennik Pilcha to było absolutne must have. Podczytywałam fragmenty, słusznie się na niego napaliłam.
Daniel Passent i jego Passa, wspomnienia w formie rozmowy. Co ja Wam będę mówić, też mieć musiałam.
Wspomnienia Urszuli Dudziak to też konieczność była, nie mogło być inaczej
A ten zakup, czyli Hiszpański smyczek, to był impuls. Zobaczymy


Dwóch Bożkowskich kupiłam na Allegro, napaliłam się na niego jak łysy na włosy, wszystko przez Bazyla.
Ogary Gabriela dostałam od ulubionej pani księgarki, która jest już na emeryturze, spotkałyśmy się w Koszalinie i oto taka staruszeczka książka dostana w prezencie. Nic o niej nie wiem.
Domek nad morzem i Przypadki pani Eustaszyny wygrałam w konkursie, a potem kliknęłam like'a na FB jako 500. i druga dołączyła do Eustaszyny. Dziękuję Marii Ulatowskiej za wysyłkę i piękne dedykacje.
Ostatnie trzy na samym dole, czyli 'Nocny koncert' Jackiewiczowej, 'Bogaty Książę' Natalii Rolleczek i pierwszy tom Dzienników Iwaszkiewicza przywiozłam od mamy. 


Polowałam i wreszcie mam, trzy pozycje Woźnickiej Ludwiki tym razem - tytuły jak widać


'Dziewczęta Borysa Biednego i brakująca mi Ania, też Allegro


To już było wyżej, ale nie widać dobrze, to jeszcze raz


A tu szok stulecia, dostałam od Świata Książki w prezencie wraz z 'Tunelem' Magdaleny Parys, ale książka jedzie w paczce, a audiobooki załadowałam do walizy, bo lekkie


Poniżej wydawnictwa o moim mieście rodzinnym. Na dole zestaw pocztówek cudnej urody, które to sobie Marek 'od ust' odjął, dzięki wielkie


No i najsam koniec, książka, której jestem współautorką, a której to w rękach nie miałam, aż do pewnego wieczora, ale o tym innym razem


Wszystkie dziewczyny, i piszące, i wydające, mi się tu podpisały. Pamiątka na całe życie. Przy okazji przypominają mi się obozy harcerskie, kiedy to wewnątrz kupionych książek koleżanki składały podpisy ku pamięci. Pamiętacie zdjęcie Słoneczników Snopkiewiczowej, które tu zamieściłam? Wyglądało mniej więcej tak samo


I to by było na tyle dzisiaj. Dajcie mi się ogarnąć. Zaraz po kolei opowiem, co się działo i kogo spotkałam.

środa, 2 maja 2012

O tym, jak zięć po angielsku polskie czytał i takie tam słów kilka

Kochani, przed wyjazdem nie zdążyłam powiedzieć, że mnie nie będzie dwa tygodnie, czyli od teraz licząc, to jest do końca przyszłego tygodnia. Nie mam dostępu do sieci, dzisiaj prawdopodobnie ostatni raz przed powrotem do domu. Wpadłam tylko sprawdzić pocztę i co widzę? Powiadomienie ze Zbrodni w Bibliotece, mojego ulubionego od zawsze portalu o kryminałach, że opublikowali moje doniesienie z Irlandii o tym, jak jeszcze-nie-zięciowi podobała się (lub nie, o tym w tekście) książka Miłoszewskiego Uwikłanie, którą dostał ode mnie na Gwiazdkę i przeczytał po angielsku. Jeśli jesteście ciekawi, co obcokrajowiec myśli o polskiej powieści kryminalnej, zajrzyjcie na tę stronę http://zbrodniawbibliotece.pl/kronikakryminalna/2778,uwiklaniewirlandii/
A poza tym dzieje się, piszę o tym w swoim codzienniku Z babskiej perspektywy. Dodam jeszcze, że czekały na mnie tutaj książki zamówione na Allegro za grosze, a do tego znalazłam u mamy dwa rodzynki, czy perełki to jeszcze nie wiem, w każdym razie mało znane ksiażki polskich autorów i też je zabieram do Irlandii w celu przeczytania. Macam te starotki i rwę się do nich, ale nie mam teraz czasu na czytanie, a wieczorem u mamy swiatło słabe i mi oczy siadają. No nic, będzie na to czas.
Poza tym cieszę się, że książka napisana wspólnie z Małgorzatą Gutowską Adamczyk, Rozmowy z czytelniczkami, znalazła Waszą przychylność i jak na razie mamy same dobre recenzje. Dodaje nam to skrzydeł. Dziękuję w swoim imieniu
Pozdrawiam was i nie zapomnijcie o mnie całkiem.