sobota, 23 czerwca 2012

Tu, Tu, Tu ...

(można posłuchać podczas czytania)

Urodziłam się w czasach, kiedy do domu zapraszało się czasem dopiero co poznanych ludzi, prawie, że z ulicy, a już na pewno z domu innych znajomych. Wystarczyło, że coś między jednym człowiekiem a drugim zatrybiło i już była okazja do zjedzenia wspólnie śledzia i wypicia połówki.
I mnie się zdarzyło przywlec do domu kiedyś Włochów, dopiero co poznanych w pociągu. Małżon mało zawalu z zazdrości nie dostał i na nic były tłumaczenia, że to przecież takie fajne chłopaki i warto zacieśniać międzynarodowe więzi. Owszem, ugoszczeni zostali, większe grono znajomych się zebrało u nas w ogrodzie na nocne polsko-włoskie rozmowy (nie mam pojęcia, jak się dogadywaliśmy, bo wprawdzie była z nimi Polka mówiąca co nie co po włosku, ale z tego, co pamiętam słabo), ale do tej pory małżon mi to wypomina, a to już ponad 20 lat.

Kilka dni temu wzięłam na tapetę najnowszą płytę Miki Urbaniak - więcej piszę o tym na moim Co-Dzienniku Tu i Tu. Tak mnie zachwyciła, że natychmiast pożeglowałam do półki po książkę jej mamy, a jak już otworzyłam pierwszą stronę, to mimo posiadania w czytaniu fantastycznej powieści, nie mogłam się oderwać od tych wspominków i doczytałam do końca.

Ten przydługi wstęp jest po to, żebyście zrozumieli, co czułam, kiedy czytałam książkę Urszuli Dudziak.


A mianowicie miałam takie uczucie, że nie czytam wcale żadnej książki, a mam okazję i wielkie szczęście poznać i gościć u siebie panią Ulę. Wpadła do kuchni jak wicher, zarządziła coś zdrowego do jedzenia, coś tam sobie pijemy, a ona wymachując rękami (nie wiem, czy to robi, kiedy coś opowiada, ale tak sobie ją wyobrażam), opowiada to o tym, to o czymś innym, rzuca nazwiskami, kipi dobra energią, wesołością i wszystko jest wspaniałe, zachwycające, niesamowity, cudowne...
Nie ma w Urszuli Dudziak żadnej złości, żali, ani rozdrapywania ran, a przecież pewnie dużo miała w życiu też ciężkich chwil. Pisze o tym, ale już to przepracowała, więc nie ma w tych opowieściach elementu toksycznego, po prostu - było, minęło, idę dalej.
Ta książka cały czas 'śpiewa', szkoda, że nie ma do niej dołączonej płyty z tymi wszystkimi piosenkami, które są motywem przewodnim kolejnych rozdziałów. Chętnie bym zapłaciła więcej, byleby słyszeć też to, co w tytułach zaproponowane.

Dużo się działo 'w mojej kuchni' podczas czytania jej wspomnień. One są niechronologiczne, tak jak właśnie rozmowa z ludźmi, co ci się przypomni, to im opowiadasz - dygresje, sub-anegdoty, wracanie do głównego wątku - ja też tak opowiadam (co czasami ludzi do rozpaczy doprowadza), więc znam ten rytm i układ przekazywania opowieści i niczemu się nie dziwię, nie niecierpliwię, tylko spokojnie popijam zieloną herbatę i słucham. Śmieję się tam, gdzie jest do śmiechu, oczy mi się szklą, gdzie jest smutno, uśmiecham szeroko, kiedy mowa o ludziach, których 'znam', a ciekawie nastawiam ucha przy opowieściach o ludziach, o których wcześniej słyszałam tylko tyle, że są
Część o Jerzym Kosińskim tak pięknie skomponowana, że nic dodać, nic ująć. Bardzo pięknie, z umiarem informacyjnym, a jednak wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć, co możemy wiedzieć, tam jest.

Zszokowała mnie informacja, że ..., nie, postanowiłam Wam nie zdradzać jaka, sami przeczytajcie.

Uderzyło mnie wielkie uczucie Urszuli Dudziak  (inne, ale nadal uczucie) do byłego męża Michała Urbaniaka. Niemal od pierwszych stron króluje Michaś, Michał, Misiek. Pewnie niezamierzenie, pewnie dlatego, że był i jest ważnym elementem jej życia, ale wszędzie go pełno. Ciekawe, czy w jego książce, która już na moim stoliku nocnym czeka (Ja(zz) Urbanator Makowieckiego), jest też tak wiele o byłej żonie?

Książka jest pięknie wydana przez Kayax, ma wiele zdjęć, jakieś rysuneczki, leży świetnie w dłoni i aż się chce ją w rękach dzierżyć. Na moim zdjęciu widnieje wraz z nią krem Perfecta, który sobie z Polski przywiozłam. Używam kremów tej marki (Dax-Cosmetics) i je uwielbiam. Coraz to nowe kupuje, bo coraz to nowe robią. Jeden skończę i natychmiast rozglądam się za kimś, kto jedzie do Polski i może mi kupić kolejny. A piszę o tym tutaj, bo ta marka towarzyszy tej książce. Pani Urszula jest jej ambasadorką, a hasło Perfecty - 'Łączy nas piękno'.



Chcę wierzyć, że łączy nas piękno, mnie i panią Ulę, nie to fizyczne, bo ona dużo ładniejsza, ale to wewnętrzne. Chciałabym być taka, jak ona, nie chować urazy, nie trzymać w sobie toksyn, emanować energią i radością. Wspaniała kobieta i wspaniała książka. Bardzo polecam.

A skąd ten tytuł posta? Też znajdziecie w książce :-)