poniedziałek, 1 października 2012

Rutyna mi się popsuła

Do tej pory miałam ulubione miejsca do czytania. A to w sypialni na naszym wielkim łożu, na brzuchu leżąc w poprzek. A to na balkonie, kiedy mieszkałam w Siedlcach na Poznańskiej, a on wychodził na ciche podwórko w kształcie litery U. W letnie, upalne noce stawiałam lampkę, siadałam na wygodnym leżaku i czytałam nawet do trzeciej w nocy, pogryzając jabłka pokrojone w cienkie plasterki. Albo przy stole w kuchni, w nocy, kiedy wszyscy spali, a ja jeszcze malinowa herbata i kilka stron, które przechodziły w kilka rozdziałów. Oczywiście też w łóżku przed snem, pod kołdrą, kocem, w ciepłych specjalnych skarpetach do spania, z psem po prawej. W ogrodzie na leżaku, najlepiej zaraz po skoszeniu trawy, kiedy zapach jeszcze w powietrzu. Na plaży chyba lepiej jednak słuchać audiobooków, bo można się obracać dowolnie do słońca albo brodzić w wodzie, nawet szum morza słychać, mimo 'zatkanych uszu', ale na skałach, kiedy mąż próbuje złowić rybę super się czyta. Kiedy dzieci były małe dużo czytałam w wannie, bo to było jedyne spokojne miejsce. Od niedawna w pokoju dziennym mam kącik - fotel bujany, lampka, regały z książkami, superowy, ale jeszcze nie oswojony.



Wszędzie, gdzie bym nie była, nie mieszkała, zaraz ustalam ulubione miejsca do czytania, ulubione siedziska spełniające wymagania, to jest najważniejsze. Gdzie indziej prasa, z rozróżnieniem na magazyny i 'wielko-płachtowe' gazety, gdzie indziej książki.
Ale ostatnio stało się jakoś tak, że mi się moja rutyna popsuła. Nigdzie nie jest mi dobrze. Jak na brzuchu, to mnie kręgosłup boli, albo łokieć, na plecach w łóżku wieczorem zasypiam, na bujaku w kąciku zaczyna mnie mdlić, coś chyba z błędnikiem, albo mi zimno, bo to chłodne miejsce. Przy stole w kuchni wieje mi po stopach, wieczorem nie bardzo, szczególnie nie w zimie. Ogród i plaża już odpadają, bo jesień. Czytam 'Ile wart jest człowiek', świetna i bardzo mi się podoba, ale duży format i ciężka i nie mogę sobie z nią miejsca znaleźć. Wczoraj oparłam ją sobie na pół leżąco na cyckach, to zostawiła mi pręgę taką, jakby mnie wiązali w scenie z 50 twarzy Greya. Mąż nie miał takiego problemu, przeczytał ją migiem, ale on jest twardy nie miętki, nic dziwnego.

Poza tym pora dnia na czytanie. Wieczór, szczególnie późny, to dla takiej starej baby jak ja, kiedy zaczynają się deszcze i wichry, ryzyko, bo mnie świsty za oknem i ogień w kominku usypiają. W dzień, ponieważ nie mam pracy etatowej, wstyd mi się rozwalić i czytać kilka godzin. W samochodzie, podczas sprzątania i gotowania czytam uszami, pewnie czytałabym w autobusie, gdybym dojeżdżała do pracy, ale jej nie mam. Starałam się o praktyki zawodowe w bibliotece, ale nie udało mi się dostać tego miejsca, a było płatne tyle, co zasiłek, widocznie więcej takich jak ja fanów się starało. A już widziałam siebie codziennie czytającą podczas dojazdów (godzina w jedną stronę).

I tak oto jestem w punkcie wyjścia, muszę sobie znaleźć nową rutynę, albo naprawić tę, którą posiadam. Balkonu już nie mam, więc tego nie odbuduję, ale koniecznie muszę znaleźć miejsce, gdzie będzie mi wyjątkowo dobrze i wygodnie. Fotel bym sobie jakiś superowy kupiła, ale zupełnie nie mam dla niego miejsca. Mieszkam wprawdzie w domu, ale maleńkim i mam ograniczoną powierzchnię, więc ustawienie fotela wiązałoby się z usunięciem innego mebla. A taki idealny fotel mola książkowego,  jest moim największym marzeniem.

Jęczę, bo się trochę zablokowałam, doszło do tego, że codziennie książki na półkach oglądałam, wyjmowałam, poczytywałam i chowałam z powrotem. Jedynie Pilcha codziennie kilka dni Dziennika przy kawie czytałam, a resztę udawałam. Kiersnowska mi nie leżała w rękach, bo jak mówiłam ciężka, a ja mam problem z łokciem, więc podczytywałam przy stole w kuchni. Ale żeby się tak zaczytać na śmierć, że nic ani nikt mnie nie może oderwać, to nie. Całkiem odwrotnie, oderwać potrafiło mnie wszystko, byle co.
No i wczoraj stał się cud, nie, rutyny nie znalazłam, ale odblokowałam się i kilka godzin czytałam w łóżku wieczorem "Był dom", który też już za długo nieprzeczytany wisi, a rano od przebudzenia od razu zatęskniłam do powrotu do lektury, z taką ulubioną u siebie niecierpliwością, co to ja szybko muszę zrobić, żeby trochę poczytać. Uwielbiam ten stan.

Może nie czułam się tak strasznie z tą blokadą tym razem, gdyż w mojej rutynie czytelniczej już na stałe zagościły audiobooki, tak więc łokieć i oczy może zawodzą, fotela może jeszcze nie mam, ale wszystkie czynności, które kiedyś były rażącą stratą czasu czytelniczego, czyli domowe obowiązki, już mi nie przeszkadzają, bo sobie czytam uszami. Ostatnio szczoteczką cierpliwie czyściłam prysznic, bo byłam w takim momencie Carycy, że mi się wcale nie chciało zmieniać pozycji i kończyć tej czynności szybko, bardziej interesowało mnie, czy bohaterki przypadkiem nie zgładzą? Albo w ostatni weekend spokojnie zwinęłam stos gołąbków, sama nie wiem, kiedy, taka ciekawa ta książka.
Niedawno Audeo zaprosiło mnie to skorzystania z ich oferty i przejrzenia możliwości sklepu i oszalałam, tyle tam ciekawych książek do słuchania. Jak wspominałam, wymieniałam wcześniej audiobooki z koleżanką, która ode mnie brała papierowe. Nie miałam za bardzo wpływu na to, co dostaję, bo mogłam wybierać tylko z tych, które akurat ona miała. Jak się teraz dorwałam do katalogu, to mi się w głowie zakręciło. Tak się cieszę, że tyle książek wydaje się również w formie audiobooków, że ta moda się rozszerza i upowszechnia, a nie zwija do lamusa, bo to jest najlepszy sposób na spędzanie czasu przy czynnościach, które kiedyś nie kojarzyły się z czytaniem.

Mam kolejkę książek do opisania, bo i tu się trochę zblokowałam, ale powoli nadrobię zaległości.
Ostatnio sobie czytam w towarzystwie mojego pięknistego storczyka