sobota, 27 października 2012

Był dom... O utracie, ale i paradoksalnie wolności wynikającej z tej utraty

Tę książkę dostałam do przeczytania od Moniki z błękitnej biblioteczki z poleceniem, że na pewno mi się spodoba i w ogóle jest świetna. Raz mi proponowała, ale wymówiłam się długą kolejką do czytania. Drugi raz mi do ręki dała i też chciałam się wymówić, ale pomyślałam, że my mole przecież zawsze mamy kolejkę do czytania i jak nie teraz, to kiedy? No niby można by kiedy indziej, ale wtedy też będzie co innego do czytania, bo ja po prostu ZAWSZE coś czytam i coś mam już na stoliku nocnym w stosie zabójczym, bo kiedyś mnie on przywali we śnie i mąż rano zimne nóżki zastanie.
Poniosłam ją więc ze sobą do domu. Zresztą jak trzy inne, bo tama puściła, a u Moniki człowiek się czuje jak alkoholik zamknięty na noc w monopolowym, jeden 'łyczek' i poooooszło...

Był dom... zachwycił mnie od pierwszych zdań, chociaż... ale o tym później. Nie wiem, co ze mną się dzieje ostatnio, ale lubię czytać biografie i dzienniki, to podobno jest znak wieku, jaki osiągnęłam, bo jak się jest młodym, to głównie idzie się w fikcję, a im człowiek starszy tym niej zainteresowany wymysłami, a bardziej życiem i dziejami innych. Jak widać będzie po lekturach, jestem w wieku średnim, fikcja nadal mnie pociąga, ale ręce mi się trzęsą do takich książek jak te wspomnienia Anny Szatkowskiej właśnie.

Anna jest córką Zofii Kossak, pisarki, działaczki, w czasie wojny mimo tego, że Niemcy bardzo chcieli ją dostać w swoje łapska i gdzieś unieszkodliwić, również bardzo aktywnej w tajnej organizacji katolickiej, między innymi ratowała Żydów.

Pierwsza część opowieści dotyczy domu w Górkach i beztroskich chwil przed wojną. Stanowi to kontrast do tego, co działo się potem, do czasów okupacji i wygnania. O tym ostatnim etapie mało pisze, tylko sygnalizuje, co się działo po 'wyzwoleniu'.

Anna była w czasie wojny nastolatką, świadomą już tego, co się dzieje, jednocześnie z jej zapisków wynika, że starającą się jak najlepiej odnaleźć w tamtej rzeczywistości, nie tracąc empatii, dobrego humoru, ludzkich odruchów i takiej podstawowej przyzwoitości ludzkiej, która sprawia, że człowiek może być zawsze z siebie dumy i śmiało patrzy w swoje odbicie w lustrze.

Była w Powstaniu Warszawskim, najpierw na Starówce, potem kanałami udało jej się uciec. Czytałam kilka innych pozycji będących świadectwem tamtego zrywu i pamiętam, jak na przykład podczas czytania Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego,  mało się nie pochorowałam z emocji. Tutaj tego nie było, jakoś tak zimne i wyważone jest to świadectwo. Poszli, wrócili, ktoś zginął, ktoś zagrał na fortepianie. Nawet opisy rannych, że robactwo w ranach, że na żywca krojeni, było zaskakująco beznamiętne. Po prostu Anna Szatkowska oddawała świadectwo prawdzie, ale jakby się blokowała przed traumą wspomnień i nie dawała dojść do słowa emocjom. Nie mnie oceniać, jak najlepiej o tym pisać, to był czas tak straszny, że każdy ma prawo opisywać to jak uważa, ale mnie to trochę zdziwiło, że jakoś gładko mi poszło czytanie o tym, co spodziewałam się przeżyć ciężko i odchorować jeszcze kilka dni potem.
Do tej pory pamiętam opisy tortur w Kolumbach u Bratnego, zapach powietrza w ogrodzie, kiedy na leżaku czytałam kolejny tom, jaką herbatę piłam, jak czas mi się zatrzymał i byłam tylko ja i ta historia. Śniło mi się to po nocach, ale wcale nie chciałam, żeby było lekko, oni się tak męczyli w czasie wojny, i ja mogłam się pomęczyć wchłaniając wiedzę o tamtym czasie.
Tu po prostu przyjęłam do wiadomości, co się działo i że było ciężko. 

Najbardziej wzruszyło i zastanowiło mnie to, co napisała pani Anna pod koniec książki, kiedy to opuszczały z mamą Szwecję i pierwszy raz od wielu lat musiały kupić walizkę, bo tyle rzeczy nagromadziły. Pani Anna pisze:
"Lecz przepadła całkowita swoboda, z jaką żyłyśmy przez ostatni rok i którą tak pokochałam - bez bagażu, bez własności, bez niczego, co mogłoby krępować nasza gotowość do działania. ...skończyła się nasza niezwykła wolność"
Rozumiem to, bo przez chwilę czułam tę wolność, kiedy przyjechałam tu do Irlandii, z jedną walizką na osobę, w której zamykało się dotychczasowe życie. Najpierw poczucie straty, a potem niesamowita przestrzeń i wolność właśnie. Długo to nie trwało, zaraz obrośliśmy w przedmioty, książki przyjechały i chociaż kocham je nad życie, wspominam z łzą w oku poczucie tej przestrzeni bez niczego.

W młodości dostałam kilka książek Zofii Kossak od babci, ale wstyd się przyznać, nie sięgnęłam po nie wtedy, a potem przepadły w zawierusze likwidowania moje domu rodzinnego. Jestem z tego powodu teraz zrozpaczona. Wiem jednak, że książka, którą najbardziej chciałabym przeczytać, czyli 'Z otchłani. Wspomnienia z lagru', nie była wśród tych zaginionych, a to tę właśnie najbardziej bym chciała poznać, więc czeka mnie teraz jej poszukiwanie. Innych tez, bo bardzo jestem ciekawa tej pisarki.

A na moim Co-Dzienniku piszę dzisiaj o wrażeniach z obejrzenia Wyspy Tajemnic. Zapraszam