czwartek, 1 listopada 2012

Książka - czyli jak nie oceniać treści po rozmiarze.

Jakbym nie powiększała, zdjęcie nie odda urody okładki. I znowu Wydawnictwo Literackie, przypadkiem, goniłam za tytułem, nie za wydawcą, ale fakty są jakie są. I znowu wydanie wyjątkowe. Okładka mnie wciągnęła w wir historii, uwiodła jak Tulipan kobiety w latach siedemdziesiątych, dałam się wziąć w jasyr. Ale krótka by to była fascynacja, gdyby tylko o nią chodziło, na szczęście treść była równie fascynująca, jedno dopełniło drugie, tandem znakomity.
Tutaj tego nie widać, ale gładź okładki jest pokryta błyszczącymi kręgami (obok tych białych, które widać doskonale). Pierwsze skojarzenie - płyta winylowa. Potem, już w trakcie czytania, słoje całkiem jak na ściętym drzewie, świadczące o upływie lat, skrywające różne historie, jak te szuflady, które widać na zdjęciu. Poza tym układ słoneczny, w środku, to co najważniejsze, a potem satelity, drobne i większe momenty, opowieści, odczucia. A te krążki są wypukłe, naklejeczki takie, ale przez to jakby bardziej rzeczywiste, odczuwalne - Mikołaj, imię, to co człowieka dziwnie, bo przypadkowo określa na całe życie, potem nazwisko, już mniejszy, ale jednak, naturalny, przypadek. A może nie? Tajemnica przydziału dzieci do rodzin. A w samym środku, największy - tytuł Książka - w tym mieści się cała, ale nie cała, historia rodziny. Czy kiedykolwiek możliwe by było, żeby ona była skończona i całkowita? Nie, bo po pierwsze z punktu widzenia jednego człowieka napisana, a po drugie ona ciągle trwa, nadal ewoluuje, zmienia się, nawet to, co przeszłe, znaczenie tego, wraz z upływem lat i nabieraniem doświadczenia, zmianą perspektywy, poszerzaniem wiedzy i horyzontów, też nie pozostaje takie samo.
Wzięłam ją do ręki i przemknęła mi przez głowę myśl, jak ptak ulotna, taka była i jej nie ma - jak w takiej małej książczynie można zmieścić historię rodziny?  Po skończeniu wróciła do mnie już bardziej uchwytna, jak niedźwiedź w jaskini na zimowym legowisku - MOŻNA!

Na skrzydełku z tyłu zdjęcie autora. Mądre, 'widzące' oczy, okulary intelektualisty, takie Allenowskie, piękna twarz. Kiedy kobieta patrzy na takiego mężczyznę, wie, że mogłaby mieć z nim dzieci. Bezpieczny.
Pewnie dlatego, co by nie napisał w książce o swojej rodzinie, bezpiecznie trafia do czytelnika i jest całkowicie bezpieczne jeśli idzie o informację zwrotną. Patrzymy jego oczami na dzieje rodziców i dziadków, oraz pra- i nie mamy wcale ochoty oceniać ich surowiej niż sam autor, usprawiedliwiać ich bardziej niż on to robi, rozumieć ich inaczej niż sam zainteresowany, a jednocześnie angażujemy się w tę opowieść, odnosimy do własnych doświadczeń i historii.
Ja dodatkowo byłam bardzo zazdrosna, że Mikołaj Łoziński tak dużo wie o nich. Ja nie wiem o mojej prawie nic, a to co wiem, czasem, bo nie ma do tego odpowiedniego podkładu poznawczego, przeraża mnie i niepokoi. Takie trudne sprawy, trudna historia (bo i czasy niezwykle nieludzkie), ciężko czasem się w tym wszystkim połapać. I zrozumieć.
Młodsze pokolenia nie powinny jednoznacznie, radykalnie oceniać swoich bliskich, ale mają prawo to wszystko przetrawić, próbować pojąć motywy i nie powielać błędów, natomiast naśladować rzeczy dobre.

To jest mądra, piękna, przejmująca książka. Czasem, kiedy myślę o niej, aż mi się płakać ze szczęścia chce, że mogłam ją przeczytać. A to dzięki Lirael, która mi ją z rubieży Polski do tego mojego Donegalu wysłała. Czyż może być coś piękniejszego niż posłanie takiej historii człowiekowi na drugi koniec Europy? Takiej!!! Jolu, dziękuję z całego serca, Książka wkrótce wyruszy w podróż powrotną do Ciebie.