czwartek, 24 stycznia 2013

Stara kamienica, mieszkanki stare, tajemnice też, ale powieść całkiem nowa. I dobra.

Wciąż mi się wydaje, że zaskoczyć mnie trudno, przynajmniej w kwestii czytania.
Okazuje się, że nie tak znowu. Wzięłam do ręki książkę Andrzeja Gumulaka 'Drugie piętro' i wsiąkłam.

Lubię starszych ludzi. Zawsze tak było. Przyjaźniłam się, oczywiście na odpowiednim poziomie, z rodzicami niektórych moich przyjaciółek, zawsze lgnęłam do towarzystwa bardziej doświadczonych, a ich opowieści zawsze mnie interesowały.
Nic więc dziwnego, że jak tylko zorientowałam się, że głównymi bohaterkami są dwie kobiety w wieku mocno balzakowskim - Lidia i Helena, pozostało mi tylko umościć się wygodnie, bo zapowiadała się uczta.
Lidia to emerytowana baletnica i nauczycielka baletu. Helena niegdysiejsza diva operowa. Obie zetknął los jeszcze na początku wojny, razem przyjechały do Warszawy i zaczęły pracę w tym samym teatrze. Prawie siostry. Co więc się stało, ze teraz jedna mieszka na drugim piętrze, druga na trzecim, nie rozmawiają ze sobą od wielu lat i działają sobie na nerwy? U Lidii mieszka młody dziennikarz, zaczynający dopiero karierę w stolicy, ale już o dosyć ugruntowanej pozycji, do tego w dziele kulturalnym, czyli to, co tygrysy lubią najbardziej. Lidia traktuje go nie tylko jak lokatora, ale prawie jak rodzinę. Zresztą swojej nie ma. Pewne upalne wczesne popołudnie zmieni bieg wydarzeń i będzie przyczynkiem do wzmożonych działań, a te znowu przywiodą wspomnienia i dowiemy się czegoś więcej o tym, co działo się w czasie wojny, wczesnych latach PRL, a także skąd ta niechęć obu pań.
Powieść ma atmosferę gawędy starszej ciotki albo sąsiadki. Nie jest jednak płaczliwa, ani pełna jęczącego rozpamiętywania, jesli tego się obawiacie. Lidia, chociaż ledwo człapie, wciąż przekrzywia jej się peruka (zawsze miała słabe włosy), ma pełno energii i pomysłów na życie. Nie biadoli, tylko działa. Najpierw jesteśmy przekonani o jej dobrych intencjach, potem tracimy to przekonanie, a jak się ostatecznie okazuje, musicie doczytać sami (całkiem jak w tej reklamie cyfryzacji - a mordercą jest...)

Powieść jest po prostu dobra. Czyta się gładko, wprawdzie zastanawiało mnie, czy trzeba tak ciągle trzymać nas w 'niepewności' skoro i tak podejrzewamy, o co chodzi, ale potem sobie odpuściłam - taka wola autora, niech mu. Zresztą nie to mnie najbardziej frapowało, co ukryte, tylko co dalej ze starszymi paniami. Do tego wspominki PRL-owskie - uwielbiam, wojenne - nie wiem, czy nie bardziej. 
Polecam z czystym sumieniem i będę wyczekiwać kolejnych powieści tego autora.

Na koniec spytam - czy możecie mi wyjaśnić, co jest na okładce. Co ona ma na ramieniu?