Tym bardziej byłam zainteresowana propozycją przeczytania 'Poradnika pozytywnego myślenia', chociaż w pierwszym odruchu strasznie się na to skrzywiłam. Obejrzałam jednak trailer i stwierdziłam, że warto spróbować, bo to jest chyba to, co mnie akurat teraz bardzo zainteresuje.
Filmu nie widziałam i dobrze, w ogóle niewiele o tej historii słyszałam poza tym, że film był nominowany do Oskara w kilku kategoriach. Będę więc wypowiadać się tylko i wyłącznie o powieści.
TO NIE JEST KOLEJNA KOMEDIA ROMANTYCZNA
Oczywiście jest chłopak, jest dziewczyna, tragiczna historia i żmudne wychodzenie na powierzchnię, ale nie ma to wszystko żadnych znamion 'żyli długo i szczęśliwie', chociaż niesie w sobie wiele optymizmu i nadziei na dobre zakończenie. Po drodze jest trochę tak, jakby człowiek skoczył na głęboką wodę z za dużej wysokości, skutkiem czego wpadł za głęboko i wynurzanie się jest żmudne, trudne, wykańczające fizycznie, aż do wymiotów i krwi z nosa, kiedy wreszcie człowiek znajdzie się na powierzchni. Taką drogę musiał przejść główny bohater.
Dzieje się czasem w życiu tak, że konstrukcja psychiczna chociaż w sumie mocna, jednak nie wytrzymuje i misternie budowane rusztowanie się zawala. Wiadomo, że rozpad idzie migiem, budowanie od nowa trwa długo. Jesteśmy świadkami takiego stawiania rusztowania na nowo, główny bohater zostaje przywieziony do domu przez matkę i zaczyna terapię na wolności (wcześniej przebywał w zamkniętym ośrodku dla psychicznie chorych). Matka ma wiele miłości, zrozumienia i jest zdeterminowana na sukces, ojciec wręcz odwrotnie. To jest właśnie najlepszy przykład zaburzenia u człowieka, który nie widzi, ze potrzebuje pomocy, skutek jest taki, ze wszyscy, którzy z nim żyją, mają przechlapane. Oczywiście to nie pomaga w poprawieniu kondycji syna. Na szczęście jest rodzina i przyjaciele, a na horyzoncie pojawia się jeszcze ktoś - siostra żony przyjaciela - Tiffany. Kolokwialnie mówiąc, równie rąbnięta jak główny bohater, ale dzięki temu rozumie go lepiej i wie, jak do niego dotrzeć.
Powieść jest napisana jak dziennik głównego bohatera, którego prowadzenie czasem pomaga w terapii. Opisuje wszystko tak, jak to widzi on, poprzez pryzmat swojej choroby i tego, co pamięta, a co nie. Rozbawiła mnie jego fobia na Kenny'ego G i utwór Songbird, gdyż akurat byłam w USA, kiedy ten saksofonista sopranowy był niezwykle popularny i album z tym właśnie utworem był na topie. Setki tysięcy ludzi rozpływało się na dźwięk tej melodii, uznana była za niezwykle romantyczną; no, ale jest wyjaśnione w powieści, dlaczego to właśnie te dźwięki budzą agresję u Pata.
Nie potrafię powiedzieć, co dokładnie mnie w tej powieści urzekło, bo nie ma tam dramatycznych zwrotów akcji, fajerwerków i świata złożonego ze stu charakterów. Jest natomiast rodzina i przyjaciele i człowiek, któremu kibicujemy, chociaż gdyby przyszło nam się z nim przyjaźnić, byłaby to niezwykle wymagająca znajomość. Jest radość z pojedynczych dobrych chwil i siła do tego, żeby stawiać czoła momentom złym i z tego chyba czytelnik czerpie siłę i obiecany w tytule optymizm.
Życie generalnie jest niezwykle trudne i wszystkim może się zdarzyć taka obsuwa jak u głównego bohatera. Wszystkim bez wyjątku. Sztuka w tym, żeby mieć siłę wypłynąć na powierzchnię, mimo za głębokiej wody, i żeby mieć wokół ludzi, którzy swoje osobiste lęki przed nieobliczalnością osoby zaburzonej psychicznie, postawili niżej od przyjaźni czy miłości.
Czyta się tak, że wprost trudno ją odłożyć, polecam!