czwartek, 21 listopada 2013

Coraz mniej olśnień - na szczęście nie tym razem

Czasami, kiedy nie jestem wystarczająco uważna w wyborze lektur, albo mam narzucone do czytania tytuły, wydaje mi się, że mógłby to być podtytuł mojego bloga. Świetny jest, czyż nie?
Na szczęście to uczucie nie towarzyszy mi zbyt często, jeśli chodzi o książki, więc kraść go nie będę, natomiast opowiem Wam o jednym z największych zdziwień ostatnich miesięcy, jeśli nie ostatniego roku.

Otóż dostałam książkę do biblioteki naszej polskiej, wysłała ją autorka, napisała nawet piękną dedykację. Mam zwyczaj czytać otrzymane tytuły, chyba, że wiem, że całkiem nie są w moim guście. Dodatkowo ta książka była nominowana przez wydawcę do Festiwalu Pióro i Pazur, a byłam jedną z blogerek oceniających książki, więc tym bardziej się za nią zabrałam.
Zobaczyłam okładkę i oczekiwałam czegoś zupełnie nie dla mnie, w stylu młoda, drapieżna, znalazła faceta i zasmakowała w rodzicielstwie; albo szuka, szuka, nieszczęśliwa, gdzie jest to upragnione wspaniałe życie; albo szczęście tak, ale na moich warunkach, praca i rodzina muszą być doskonale zbilansowane; albo dostała dom i jedzie uporządkować swoje życie...
Czyli należało zmówić modlitwę, żeby mnie szlag podczas czytania nie trafił, bo po prostu już nie zdzierżę więcej.
A tu taka niespodziewanka.
Trzy bohaterki, trzy historie, chwilami się przeplatające. To już było, szczególnie w literaturze anglosaskiej jest to niezwykle modna konstrukcja. Na szczęście tutaj nie wydaje się niczym tuzinkowym, wręcz przeciwnie, dzięki twistowi w akcji, zaczyna nas fascynować to połączenie trzech światów i koniecznie chcemy wiedzieć, po co to wszystko, co się stanie, jak w finale się to wszystko spotka i czy w ogóle tak będzie?

Na skrzydełku książki czytam, że są trzy bohaterki - Lena stylistka z magazynu 'stajlowego', Maria dziennikarka i Alina, kucharka w barze mlecznym. Ja dodałabym jeszcze jedną - Ślepellę - niewidomą poetkę po straszliwych przejściach, w których to własnie straciła wzrok.

Zaczyna się od Leny. Od razu zachwyciło mnie to, że język tej powieści nie jest szczebiotliwy, nie jest też 'pochylony z troską na losem kobiety', nie ma udawania. Jeśli słuchamy monologów wewnętrznych, to są one takie, jakby człowiek sam sobie szczerze coś powiedział - o sytuacji, o kimś innym, o tym, co obserwuje. Czasem złośliwe, czasem rażąco niepoprawne obyczajowo, politycznie itp, ale czy tak właśnie nie jest, czy nie myślimy - o Boże, jakie tamta babka ma straszne kudły na głowie, taka teraz moda?
Ałbena Grabowska-Grzyb potrafi poza tym pisać o seksie. Nie jest to łatwe, niejeden się na tym wyłożył. Albo wychodzi sztucznie, albo jak w pornolu klasy D, albo jak w rozprawce na temat życia w rodzinie. Tutaj po prostu jest, jak jest.
A scena gwałtu to po prostu majstersztyk. Czuć upodlenie kobiety, wiadomo, co się działo, aż mi dech zaparło, kiedy czytałam, co było z dziewczyną po, jak ona sobie z tym poradziła, ale nie ma epatowania traumą, nie ma przesady, jest wszystko poza histerią i głupim gadaniem w kółko jakie to straszne. Szacun.

Lena to mężczyzna w spódnicy, tak by można rzec. Ale znaczy to tylko tyle, że łamie stereotyp kobiety i zachowuje się dokładnie tak, jakby miała mózg i wolę faceta, robi co chce, używa swojego ciała do czego chce, nie znaczy to, ze jej z tym dobrze, ale z drugiej strony źle też nie. Nie roztkliwia się, nie rozdziela włosa na czworo, jest zadaniowa i wie do czego dąży. W miłości też, nie miękną jej nogi na widok pierwszych lepszych spodni. Ale serce ma.

Maria to inna para kaloszy. Kiedyś bardzo popularna dziennikarka, jeden błąd (czy to w ogóle był błąd, może głupie zrządzenie losu?) przekreśla jej karierę. Sypie się wszystko, odchodzi mąż, ginie w wypadku jej przyjaciółka. Chociaż Maria uważa, ze to niemożliwe, czepia się tej myśli i stara ustalić fakty. W końcu to umie robić najlepiej. Maria podobała mi się najmniej, ale to nie znaczy, że nie interesowało mnie to, co się z nią dzieje.

Alina - zaniedbana, przygarbiona, mistrzyni pasztetów i pierogów w barze mlecznym. Napisałam i sama się dziwię, jak mleczny to nie pasztety. A wydawało mi się cholerka, że mleczny. Samotna, małomówna, wiadomości o niej trzeba wyrywać z kartek na siłę, wydłubywać ze zdań pincetą, ale warto, bo co szczegół, to zaskoczenie.

Poetka to czwarta kobieta, o której właśnie nic na skrzydełku nie było, bonus czyli. Równie ciekawa, równie ważna w tej opowieści, z tajemnicą, ale nie w kufrze, nie na strychu i nie w zapomnianym kartonie na pawlaczu. Po prostu z tajemnicą i już. Nie chcę za wiele o nich pisać, zeby niczego nie zdradzić.

Podoba mi się, że nic w tej książce nie jest sztampowe, chociaż by się mogło takie wydawać, chociażby zasugerowane przez okładkę, która niestety nie oddaje ducha powieści.
Styl Ałbeny Grabowskiej-Grzyb jest świetny, babski w najlepszym tego słowa znaczeniu, babski babskością najlepszej jakości, gdzie trzeba dosadnie, gdzie trzeba delikatnie, gdzie należy niedopowiedziany, a gdzie się nie da inaczej - po męsku, kawa na ławę.

Czekam z niecierpliwością na kolejną powieść dla dorosłych (jest też seria dla dzieci tej autorki, również bajka terapeutyczna dla dzieci z epilepsją), już wiem, że będę czytać każda kolejną pozycję tej autorki. Takiego głosu w literaturze popularnej mi trzeba było. To jest dowód na to, że tzw. rozrywka w powieści nie musi być ani ckliwa, ani głupia, ani szczebiotliwa i nie trzeba od razu robić słoików i wyjeżdżać na wieś (nie ma nic do takich książek, ale co za dużo, to nie zdrowo), żeby było kobieco w dobrym stylu.
Poproszę o więcej.