sobota, 8 lutego 2014

Między wariatami - czyli jak zrobić dziecko za pomocą worka z 20 kg truskawek i czy Patentex Oval mógł zmienić bieg historii ?

Z felietonami to jest tak, że czyta się jeden i od razu wiadomo, czy autor(ka) nam pasuje, czy nie. Nie chodzi tu o pióro czyli styl, ale bardziej o to samo, co się czuje, kiedy spotyka się kogoś po raz pierwszy i wiadomo, czy możemy się zaprzyjaźnić, czy nic z tego nie będzie.
Rodzaj chemii jaka ma miejsce między przyjaciółmi na życie.

Inna rzecz, że ja się na felietonach chowałam. Mama miała zbiór Słonimskiego i podczytywałam w ukryciu. Podłoga sypialni zasłana była często płachtami Polityki (kiedyś były wydawane jako wielka gazeta, a nie kolorowy tygodnik), a tam felietony KTT i Passenta, które namiętnie zaliczałam, chociaż teraz nie jestem pewna, co z tego rozumiałam. Zawsze miałam jakiegoś ulubionego felietonistę, a to Pilcha, a to Tyma, żadnego ich tekstu nie ominęłam, nie przegapiłam.
Kiedy przyjechałam na Zieloną Wyspę ulubiłam sobie Roisin Ingle i jej felietony w Magazynie The Irish Times. No i nie bez znaczenia pewnie jest, że sama przez wiele lat pisałam felietony, chociaż nie w tak prestiżowych tytułach, no i nie tak genialne, chociaż gdyby sądzić po ocenie czytelników, również nie bez znaczenia.
Z polskich tygodników czytam najchętniej Newsweeka, a tam od czasu pojawienia się Marcina Mellera, jego felietony. Wcześniej publikował je też gdzie indziej i ja tak za nim podążam, gdziekolwiek nie idzie. Mam nadzieję, że nie przejdzie do Wędkarza polskiego, bo ten chyba nie ma elektronicznej wersji, a papierowej tutaj nie kupię.

Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że wydał książkę. Nie stawiałam sobie pytania, czy ją kupić, bo to było jasne, ale problem był w wyborze nośnika - analog czyli papier, ebook czy audiobook? Okazało się, że lektorem wersji audio jest Wojciech Mecwaldowski, a wiadomo wszystkie Wojtki to fajne chłopaki, a Mecwaldowskiego lubię szczególnie, wybór więc padł na uszatą wersję.

Co ja Wam będę mówić, to było jak rozmowa z kumplem, którego dawno nie widziałam. On opowiada, ja piję i rechoczę jak żaba na wiosnę. Aż mi głupio czasem było, bo słuchawka dyskretnie w uchu, gdzieś w autobusie, a ja nagle zanoszę się śmiechem, jakbym rozum postradała. Jazda samochodem, normalnie uwielbiam słuchać książek przy tej okazji, okazała się niebezpieczna w takim towarzystwie. Sprzątanie, no cóż, można sobie narobić jeszcze więcej roboty, zasłuchałam się i wlazłam w wiadro, wylałam i musiałam ratować się przed tego skutkami.

Marcin Meller pisze na różne tematy. Też o trudnych podróżach w rejony ogarnięte wojną albo biedne. O tym wszystkim można pisać na kolanach, można poważnie uczulać czytelników na to, co tam się dzieje, ale można też napisać o tym w sposób lżejszy, jednocześnie nie ujmujący tematowi powagi.
No i bardziej osobisty, co mnie akurat odpowiada szczególnie, bo nie lubię, kiedy w treści nie widzę człowieka.

Poglądy - tak się składa, że mamy z autorem te same, czytam i co chwila mam ochotę 'stuknąć się z nim kielichem' (dziwne, że ja tak ciągle o tym piciu, nie pijąc alkoholu prawie wcale), pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że jesteśmy to samo pokolenie, prawie ten sam rok urodzenia nawet, czyli te same filmy, te same książki na różnych etapach nam towarzyszyły. Podoba mi się to, że jest gdzieś ktoś, kto mówi również w moim imieniu.
Też lubię czytać przy jedzeniu, chociaż tego nie robię, bo musiałam nauczyć dzieci dobrego zachowania przy stole :-), ale w toalecie kto mi zabroni? Cieszę się, że nie ja jedna mam tam podręczną biblioteczkę.
Lubię to, że Marcin Meller nikogo i niczego w tych felietonach nie udaje. Szczerze pisze o tym, co go zachwyca czy wkurza. Czasem dosadnie. Też lubię czasem 'kurwą' zarzucić. Walczę z tym u siebie, ale niestety bezskutecznie, bywa, że inaczej się nie da,  dosadnie trzeba coś wyrazić.
Trochę mnie denerwowało, że  te teksty są zebrane tak chaotycznie, bez ładu bez składu czasem, po wariacku, ale tytuł w końcu zobowiązuje.