wtorek, 4 marca 2014

Azali powiadam wam - warto

Będę szczera jak pole - nigdy w życiu bym po tę powieść nie sięgnęła gdyby nie - że polecę Żuławskim tym od nocnika -
a) fakt, że książka jest zgłoszona do Festiwalu Literatury Kobiecej w Siedlcach, gdzie oceniam książki jako blogerka zagraniczna
b) moje zeszłoroczne spotkanie z autorką i to, że szalenie mi przypadło do gustu jej żywe i bardzo wprost postrzeganie rzeczywistości oraz sposób wyrażania myśli. 
Pomyślałam, że nie ma możliwości, żeby taka babka jak Katarzyna Bulicz-Kasprzak napisała babola literackiego. 
No, ale ta okładka - jak dla mnie odstraszająca, co będę udawać. Wiem, że taka moda itd, niech sobie będzie, ale mnie by było wstyd z tym po ulicy chodzić. Nie, że taka okropna, ale strasznie romansowa, a ja wyglądałabym z taką 'tematyką' jak dzidzia piernik. 


[o cholerka, zapomniałam zdjąć obrus, na którym wyleguje się Franek,kiedy nas nie ma w domu (tam zawsze świeci słońce w dzień)]

Wydawcy książek są czasem sami sobie winni, bo zawężają okładką grono odbiorców, nie sądzicie? Czy nie mogłaby ona być troszkę bardziej uniwersalna? 

Niestety kierowana przekazem z obrazka na obwolucie, sięgnęłam po tę powieść lekko zniechęcona. Wielka ambiwalencja uczuć mi w każdym razie towarzyszyła. Gotowa byłam ją odrzucić jak tylko okaże się coś nie tak, przyznam, że trochę czekałam w blokach na znak sygnał, wystrzał pistoletu startowego. Niech no tylko jakiś fałsz, za słodko, szczebiotliwie i już by była wspomnieniem. Niedokończona.

Od pierwszej strony zaskoczyło. Widziałam w tym tekście autorkę, jakby to ona mówiła, jakbym siedziała obok przy stoliku z kawą i ciastkiem. Kurczę, jakby tu była.
Trochę mi oko zbielało, kiedy pies, a w ślad za nim kot i mysz, zaczęli mówić i bohaterka to rozumiała. Zbielało z rozpaczy, bo myślałam, że nie zdzierżę. Nie chcecie wiedzieć, jakie wokół fotela słowa krążyły. Już myślałam, że trzeba będzie się pożegnać. Odłożyłam. Przeczytałam inną książkę 

Ale poczucie humoru, z jakim jest ta powieść napisana, jednak zwyciężyło. I ciekawość, co dalej, chciałam wiedzieć, czy ta książka ciąży w kierunku 'nic nowego', czy 'nic nowego, ale jak ujęte!'

Bohaterka pracuje w korporacji. Baba żyleta. Bezkompromisowa, dokładnie wie, z czym się je ten korporacyjny chleb, jak rozgrywać, blefować, kiedy iść va banque. I od tego się zaczyna, od biegania, mimo braku treningu i omdlenia, co było do przewidzenia. A potem diagnoza - glejak, rak mózgu, nic nie możemy dla pani zrobić. 
Załamała się? Położyła na miesiąc do łóżka? Zaczęła walczyć i mimo wszystko podjęła leczenie? Z ostatniej strony okładki wiemy, że pojechała do chaty na prowincji. I to jest właśnie nic nowego, ale tak opisane, tak ujęte, że nie mogłam tej powieści, mimo początkowych uprzedzeń, odłożyć. 

Niezwykle konsekwentnie napisane, i jeśli idzie o treść, i język, co miało się prawo rozejść jak oszukany sweter góralski, bo dialogi były ludzkie, psie, kocie, mysie i sąsiedzkie, każdy w innym stylu się wypowiadał. Fantastyczne one jednak były, nie każdy może powiedzieć, że umie tak pisać właśnie dialogi, a do tego przeplatane wewnętrznymi wtrąceniami. Wszystkie elementy tej opowieści, jakkolwiek by one były niedorzeczne czy, wydawałoby się, wtórne, są umiejętnie wykorzystane i nietuzinkowo potraktowane przez autorkę. 
Poczucie humoru Katarzyny Bulicz-Kasprzak jest przednie, uwielbiam takie, oparte na stylu, na wyrażeniach, które gdzie trzeba są dosadne, gdzie nie trzeba, normalne (miałam nawet wyrzuty sumienia, bo mowa była o strasznej chorobie, a ja chwilami rechotałam jak woźnica po setce, tak mnie bawiło autorki spojrzenie na sprawę). Nie ma szczebiotania i słodzenia, czego się obawiałam. Takie obyczajówki to ja mogę czytać. 
Już wiem, co polecać, kiedy ktoś mnie spyta - co przeczytać, żeby się wyciągnąć z doła?
Ale i bez doła można sięgnąć po tę powieść, niech Wam przypadkiem nie przyjdzie do głowy czekać na czarne dni. Oczywiście jeśli lubicie taki typ powieści, bo jak tylko biografie i historyczne, to nic was nie przekona.