piątek, 6 czerwca 2014

Byłam tam, gdzie było to, o co chodzi.

Piszecie, że mieliście zadyszkę oczu czytając poprzedni wpis. Kochani, to jeszcze było spokojne targowanie. Niedziela i poniedziałek to była dopiero jazda.
Zacznę od tego, że wysiadł mi żołądek. A wszystko przez to, co miało się dopiero zadziać we wtorek, dlatego zjechałam do Warszawy, targi, chociaż chciałabym, żeby były głównym powodem przyjazdu, niestety były tylko fantastycznym dodatkiem. Taki bonus za cały ten stres, co mnie czekał.
W takich razach prawie zawsze mam objawy psychosomatyczne, różne, tym razem po prostu straszne bóle żołądka. Narastały od soboty, w niedzielę się nasiliły.
A piszę to wszystko, żeby wam uświadomić, jak targi i wszystkie spotkania były dla mnie wielką radością, gigantycznym kopem endorfin, skoro mimo wszystko, miałam naprawdę ubaw i pokonywałam tę niedogodność. Ale też nie sama, i tu pewnie mój anioł stróż zadziałał. Nie mógł mi pomóc w sposób namacalny, to mi zesłał Kazaszę, wspaniałą kobietę, którą poznałam w sieci za sprawą jej bloga o Kazachstanie. Przyszła na targi w niedzielę podpisać książkę, dosięgła mnie wiadomością na FB i udało nam się umówić. Zastała mnie na płycie głównej, siedzącą przy kubku herbaty, i tu mała dygresja - czy te kawy i herbaty na targach musiały być takie wstrętne? Woda to, czy gatunek produktu podstawowego, nie wiem. No więc siedzę nad tą udającą herbatę cieczą i mnie aż telepie, bo mi ten żołądek dokucza. Upał też, bo nie zwyczajna jestem, a w Warszawie w tym czasie średnio 30 stopni. Na zewnątrz gorąco, ja z dreszczami, musiałam włączyć cały zespół motywacyjno-optymistyczny, jakim dysponowałam, zeby się nie rozpłakać. Do tego słabo mi było.
Na to wszystko przychodzi Dorota i mi po kilku minutach rozmowy serwuje listek leku na moje dolegliwości. No powiedzcie sami, ile osób nosi w torebce tabletki akurat na to?
Anioł nie kobieta.
Do tego piękna, interesująca, wspaniała rozmówczyni. Oj, ja to mam szczęście do ludzi.
Niestety musiała uciekać, nie nagadałam się, będę odczuwać niedosyt już zawsze.
I tak mi się pięknie-nie pięknie zaczął ten dzień, który okazał się jednak bardzo, ale to bardzo udany.
W niedzielę nie byłam na targach za długo, a wszystko przez to, że wybierałyśmy się na spotkanie z cyklu Bagaże kultury do Teatru Żydowskiego. Zaczynało się to o 15, więc odpowiednio wcześniej trzeba było się przemieścić. Zdążyłam tylko pomachać z daleka kilku osobom, odwiedzić Agnieszkę na stoisku Europress Polska, gdzie niezmiennie byłam zadziwiona ilością tytułów prasy zagranicznej (w językach obcych), a najbardziej tym, że można kupić magazyn kulinarny Jamiego Oliviera na bieżąco, pojedyncze numery, a u nas tylko prenumerata. No, ale ja to wszystko mam u siebie pod ręką na co dzień, najważniejsze były znowu rozmowy, spotkania i świetne dziewczyny, które z 'moją' Agnieszką w te targi pracowały. Nigdy mi nie dosyć fajnych ludzi wokół.

Zajrzałyśmy to tu, to tam i pognałyśmy z Kaliną na plac Grzybowski. Nigdy nie zapomnę tej drogi, bo dojechałyśmy tramwajem do Nowego Światu, a potem cięłyśmy przez Świętokrzyską w remoncie, stąd kluczyłyśmy między blaszanymi płotami, musiałyśmy się cofać, bo nie raz wylądowałyśmy w 'ślepej uliczce' tego labiryntu. Upał-nagrzana blacha-żołądek-słabość ciała to była straszna mieszanka. Kiedy już dotarłyśmy do teatru, czułam się jakby to był jakiś cud świata klimatyzowany. No i mogłam wreszcie usiąść.
Ale wcześniej zachwyciłam się piękną kamienicą vis a vis teatru. Czy na zdjęciu widać, że tam są portrety na budynku?


Powiększyłam zdjęcie kosztem jakości, żebyście dojrzeli.

Spotkanie bardzo ciekawe, bezczelnie zapożyczę zdjęcie od Kaliny z jej bloga, bo nie mam takiego fajnego


Tyrmand to dla mnie niezwykle ciekawa postać. Wiele się o nim ostatnio mówi i pisze, ale tym razem było trochę inaczej, gdyż obecna na scenie była Barbara Hoff, sama w sobie ciekawa postać, a tu na dodatek żona Tyrmanda i o tej części swojego życiorysu, o nim właśnie, mówiła niezwykle ciekawie. Próbowała obalić niektóre mity z nim związane, trochę krytykowała Urbanka za jego książkę o Tyrmandzie, nie czytałam jeszcze, więc nie wiem, czy to po prostu żałość na to, że on dotknął czegoś kontrowersyjnego, co przez bliskich jest postrzegane inaczej, czy faktycznie Urbanek się tam nie popisał. Muszę to skonfrontować.
Polecam wam ten cykl spotkań, było ich już 10, a w nowym sezonie będą następne. Prowadzi je zawsze pieczołowicie przygotowany Remigiusz Grzela.
Nie miałam czasu podyskutować o tym spotkaniu z Kaliną i jej mamą, która się z nami wybrała, bo już musiałam biec do Polskiego Radia RDC na spotkanie z Teresą Drozdą w audycji Strefa Kultury, którą prowadzi w każdą sobotę i niedzielę.
Bałam się, że nie przedrę się na czas przez miasto, bo w okolicach 18, tak jak moje wejście na antenę, miał się skończyć mecz na stadionie Legii. Spodziewano się zablokowanych ulic, tłumu kibiców, wolałam nie ryzykować niedotarcia do studia.
Podawałam link do podcastu, czyli nagrania tej audycji, które jest do odsłuchania na stronie internetowej, na Facebooku, ale podam i tu, bo wiem, że mam czytelniczki bloga, które nie zaglądają w ogóle na portale społecznościowe.
http://www.rdc.pl/publikacja/strefa-kultury-hrabal-wolek-teatr-w-barach-mlecznych-i-ciekawe-lektury/
z list trzeba wybrać suwaczek drugi od dołu.
Zaproszenie do tej audycji to dla mnie wielka radość, bo bardzo sobie ją cenię i słucham co tydzień, jeśli to tylko możliwe. A jak nie na żywo, to zawsze odsłuchuję nagranych rozmów.
Z powodu wcześniejszego przybycia miałam czas odetchnąć, posiedzieć z kawą w pięknistym, słonecznym w kolorach, pokoju do tego przeznaczonym


Sama audycja - co tu dużo mówić, siebie oceniać jest trudno, ale rozmowa z Teresą to zawsze sama przyjemność, kiedy rozmówca nie pozostaje obojętny, nie jest rozkojarzony, kiedy rezonuje podczas wymiany zdań, to wszystko idzie gładko. Miłe doświadczenie, świetna atmosfera.
No i siedziałam w tym samym fotelu, co Jan Wołek. Może metodą kropelkową, dotykową, siedzeniową czy jakkolwiek, przyswoiłam trochę jego wrażliwości i mądrości :-)

Z Myśliwieckiej (Papryczko! tam jest stoisko Trójkowe w korytarzu, cóż za gadżety) odebrała mnie Agnieszka, wracała z targów i mnie zgarnęła, żeby zabrać mnie do siebie, do Wołomina. A tam znowu rozmowy, pyszne sushi (pierwszy raz jadłam je nie z surową rybą, a w tempurze).  Jednym zdaniem to, co pamięta się całe życie, takie spotkania są bezcenne.
A w poniedziałek to się dopiero działo :-)